Prof. Marcin Matczak znów naraził się ateistycznie i antyklerykalnie zorientowanym komentatorom, ponieważ stwierdził w "Gazecie Wyborczej" (6 kwietnia), że jeśli opozycyjna, mainstreamowa czy popkulturowa pogarda dla religii się nie skończy, "czeka nas większość konstytucyjna Kowalskiego i Brauna". Potem wprawdzie wdał się w zawiły wywód o "religijnym egotyzmie" i o tym, że "płycizna kiczu (...) trwoni wartość religii tradycyjnych", ale jego zasadnicza myśl wydaje się godna uwagi. Czy rzeczywiście w Polsce da się zbudować skuteczną siłę polityczną na oblewaniu farbą pomników papieża czy wyśmiewaniu "wierzących w gusła" "prostaczków"? Dla Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji jest to kwestia pragmatyzmu. Obecna władza doskonale zdaje sobie sprawę, że wojna kulturowa, a nawet wojna religijna wciąż jeszcze będzie sprzyjać rządzącej prawicy. Kościół katolicki, choć nadwątlony aferami pedofilskimi, ma w polskim społeczeństwie wielkie wpływy, a religijność - nawet jeśli nie głęboka, lecz tylko rytualna czy dewocyjna - jest dla wielu ludzi niezwykle ważnym elementem codziennego lub świątecznego doświadczenia. PiS stanęło w obronie papieża, gdy rozpętała się debata o jego przeszłości, wielu hierarchów i proboszczów wspiera tę partię jawnie lub półjawne, a odwoływanie się do katolicyzmu powiązanego z polskością jest codzienną mantrą politycznych przekazów kierowanych do suwerena. "Wrogowie Polski i Jana Pawła II" Oczywiście wszystko to jest zanurzone w spektakularnej nieraz obłudzie - konia z rzędem temu, kto pokaże prawdziwie chrześcijański wymiar obecnych rządów - ale nie to jest najważniejsze. Szef PiS doskonale wie, że budowanie wspólnoty polega nie tylko na stadnym wyznawaniu jakiegoś światopoglądu, lecz przede wszystkim na posiadaniu jednego wroga. Dobrze opisanego i prezyzyjnie wskazanego. Dlatego wymarzoną dla niego sytuacją jest wrzucenie całej opozycji do jednego worka z napisem "Wrogowie Polski, Jana Pawła II i Kościoła". Wzywanie do obrony kościołów, gdy trwały antyaborcyjne protesty, czy zabiegi propagandy, by pomalowaniem papieskiego pomnika obciążyć cały obóz anty-PiS, to próby realizacji tego marzenia. Między innymi z tych powodów większość rozważnej opozycji postanowiła zdystansować się od sporu o przeszłość Karola Wojtyły, ponieważ w polskiej zbiorowej pamięci zajmuje on szczególne miejsce. Jak ważne, przypomniała mi ponowna lektura "Dzienników" Stefana Kisielewskiego, w których - gdy wybrano Polaka na papieża - zanotował: "Przez kraj przeszedł dreszcz, absolutny, autentyczny wstrząs - historia ruszyła przecież naprzód w tym sowieckim grajdołku". Pisał także o głupocie ówczesnych PRL-owskich władz, które zajmowały się "intrygami przeciw Wojtyle". I jeszcze: "Polska jest jak Irlandia: kto z niej wychynie, robi światową karierę, a tutaj ciągle zostaje gówno. Niby winni są źli sąsiedzi, ale może Polacy sami to też coś niewydarzonego? Czasem bywają bohaterscy, a czasem jakieś d..., zazdrośni, leniwi, plotkarze". Rozliczanie Kościoła Duch tych zamierzchłych refleksji Kisiela towarzyszy aktualnej polityce, tyle że dziś - na zasadzie odwracania znaków - podobnych argumentów używa PiS, ubierając opozycję w szaty antypapieskich, antykościelnych i antyreligijnych intrygantów. Warto przy okazji zauważyć, że Polska współcześnie wcale nie jest jak Irlandia, ponieważ proces sekularyzacji społeczeństwa przebiega u nas w innym tempie, a gra na religijną i antyreligijną polaryzację - być może po raz ostatni - ma wciąż bezpośredni wpływ na procesy polityczne. Stosowany przez liberalną część opozycji zabieg, polegający na próbie oddzielenia prywatnie wyznawanej religii od Kościoła jako instytucji, może nie wystarczyć. A lewica, która tradycyjnie odcina się od Kościoła, od lat nie może wydostać się z sondażowego dołka. Niektórzy pytają naiwnie, czy to wszystko oznacza, że nie należy rozliczać Kościoła albo wielkich postaci Kościoła z przestępczych czynów i niechlubnej przeszłości, albo czy muszą wypierać się własnego światopoglądu, żeby zablokować trzecią kadencję PiS-u. Absolutnie nie. Ale czym innym jest walka o świeckie państwo, a czym innym zakłócanie mszy. O ile jednak wielkomiejskie elity nie muszą rozumieć skomplikowanych zależności społeczno-mentalno-politycznych i mogą pławić się w rozkoszy hołdowania swoim "jedynie słusznym" poglądom, o tyle opozycja polityczna i jej stratedzy - jeśli jeszcze są zainteresowani zwycięstwem - nie mogą abstrahować od polskiej rzeczywistości. Problem tych, którzy prof. Matczaka, uwielbianego kiedyś w kręgach opozycyjnych prawnika, odsyłają dziś do Radia Maryja, polega na tym, że wolą strzelać do posłańca, niż wyjrzeć zza własnej ideologicznej kotary. Jak bowiem pisał wyborny szachista i aforysta Ksawery Tartakower, moralne zwycięstwa w szachach się nie liczą. Przemysław Szubartowicz