Marsze opozycyjne mają oczywiście nieocenioną wartość mobilizacyjną - za czasów Grzegorza Schetyny podobne wydarzenie zgromadziło na scenie niemal wszystkich partyjnych liderów (czy teraz też zdecydują się przyjść?) - ale zwykle krótkotrwałą. Wobec fatalnych sondaży, które potwierdzają opozycyjną depresję, sama krytyka działań PiS i przekonywanie przekonanych to za mało. Wiadomo, że decyzja o zakazie importu zboża jest typowym wyprowadzeniem kozy, czyli pozornym rozwiązaniem problemu, który samemu się stworzyło. Wiadomo, że jest kolejnym wyłamaniem się z europejskiej solidarności. Wiadomo także, że - jak mówi Paweł Kowal, polityk opozycji przed laty związany z PiS - "w takich czasach Polska powinna pokazać skuteczność w tranzycie, magazynowaniu, spedycji, kontroli", a tego nie robi i rujnuje sprawę ukraińską. Tylko co z tego? Kaczyńskiemu nie zależy ani na dobrych relacjach z Unią Europejską i Ukrainą, ani na opiniach opozycji, tylko na zwycięstwie wyborczym. Tak jak kryzys węglowy nie obalił władzy, tak nie ma wielkich przesłanek, że - jak chcą opozycyjni komentatorzy i politycy - kryzys zbożowy dokona jakiegoś zasadniczego przełomu. Nie dokonała go dotychczas żadna afera, żadne przekroczenie prawa, nawet drożyzna specjalnie nie wzruszyła suwerena, więc wyczekiwanie, że teraz coś się samo zmieni, jest naiwnością. Wprowadzenie do gry Rafała Trzaskowskiego i jego ludzi może przyczynić się do zahamowania negatywnego trendu na opozycji, o ile były kandydat na prezydenta będzie stał obok, a nie w cieniu lidera, który mierzy się właśnie z dylematem, jak uratować wynik wyborczy Platformy Obywatelskiej. Zwłaszcza że dotychczasowe propozycje programowe nie wywołały oczekiwanego trzęsienia ziemi. Tusk ma oczywiście ponadprzeciętne zdolności polityczne, więc musi mieć świadomość, że jeśli nie doda do siebie popularności prezydenta Warszawy, nie odblokuje w swojej partii zmarginalizowanych "schetynowców", nie powróci do idei wielkiej partii centrowej, która gra przy pomocy różnych ludzi na wielu frontach, jako samotny wilk otoczony wąskim gronem doradców może nie dać rady. Jego czarny sen przewiduje przecież scenariusz, w którym Kaczyński znów wygrywa, a on sam musi mierzyć się z gniewem opozycyjnej opinii publicznej, która po przegranych wyborach miłość szybko zamieni w nienawiść. Skoro namawianie Szymona Hołowni do współpracy tak długo nie przyniosło rezultatów, warto dokonać rewolucji na własnym podwórku. Zwłaszcza że czasu na reanimację jest coraz mniej. Sam Hołownia, który wybrał budowanie koalicji z ludowcami, nie pokazał dotychczas twarzy dojrzałego polityka. Taki konserwatywno-chadecki sojusz mógłby być wartością dodaną, miałby szanse zdobyć spore poparcie, gdyby był tworzony profesjonalnie i konsekwentnie. Tymczasem lider Polski 2050 zachowuje się tak, jakby grał w podchody i zamiast toprowców wysyłał na akcję w góry drużynę zuchów. W jego przypadku sławny cytat z Wyspiańskiego - "Miałeś, chamie, złoty róg" - nie brzmi nieadekwatnie. Miał być wielki projekt z potencjałem, a wychodzi - jak u Witolda Gombrowicza - jajko na miękko zamiast jajka na twardo. Nawiasem mówiąc, metafora ta ma w Polsce szersze zastosowanie, wystarczy się rozejrzeć. Można się tylko dziwić, dlaczego Polskie Stronnictwo Ludowe, partia, która doskonale rozumie politykę, nie jest w stanie uświadomić swojemu partnerowi, że na oczach wszystkich dokonuje samozniszczenia. Taki jest krajobraz polityczny na pół roku przed wyborami. "Ludzie tacy jak my, wierzący w fizykę, wiedzą, że różnica między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością jest tylko uparcie obecną iluzją" - powiada Albert Einstein. Co dla żadnego aktora polskiej gry wyborczej nie może być pocieszające. Przemysław Szubartowicz