Ryszard Legutko mógł być zapamiętany jako polityk PiS, który w roli profesora filozofii i tłumacza Platona rzucił swego czasu rękawicę niedoścignionym przekładom Władysława Witwickiego (niezbyt udanie, chociaż bardzo ambitnie), ale wybrał dla siebie inne miejsce w historii. Otóż ogłosił właśnie, że Polska powinna pokazać gest Kozakiewicza Komisji Europejskiej, skoro pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy chce ona przekazać naszemu krajowi dopiero wówczas, gdy rząd wróci na ścieżkę praworządności. To jedna z wielu prób relatywizowania przez obóz władzy sprawy, której relatywizować niepodobna, a zarazem kolejny skręt w stronę faktycznego polexitu. Jeśli coś w polskiej polityce jest czarno-białe, to właśnie pozakonstytucyjna próba rewolucji w wymiarze sprawiedliwości dokonana przez Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi. Grzech pierworodny Dziś mało kto pamięta, że to, co nad wyraz ostrożni i delikatni publicyści nazywają sporem prawnym z Brukselą, ma swoje początki w nieopublikowaniu przez byłą premier Beatę Szydło wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nieprzyjęciu przez prezydenta Andrzeja Dudę przysięgi od trzech legalnie wybranych sędziów oraz zainstalowaniu dublerów w systemie sądowniczym. Każdy następny ruch władzy był skażony grzechem pierworodnym wykroczenia poza konstytucję. Właśnie dlatego wielu znakomitych prawników - którzy uważają, że europejski Trybunał Sprawiedliwości nie zaatakował Polski, lecz stanął w obronie fundamentalnych zasad państwa prawa - nie waha się mówić o nielegalnej Krajowej Radzie Sądownictwa, przebierańcach w togach czy upartyjnionym Sądzie Najwyższym. Jeśli jest jakiś spór, to jest to spór Prawa i Sprawiedliwości z prawem i sprawiedliwością. Oczywiście w czasach postpolityki dowolny wyrok może być podważony, ponieważ umowa społeczna - fundament demokracji - jest traktowana jak świstek papieru lub surowa reguła, którą - w zależności od kaprysu - można dowolnie interpretować i modelować jak ciasto. Tak było z opiniami Komisji Weneckiej, tak jest z orzeczeniami TSUE. Dziś władza PiS - także w obliczu zapowiedzi płynących ze strony opozycji, że każde złamanie prawa będzie rozliczone i osądzone - usiłuje wmówić opinii publicznej, że nie jest autorką zamieszania, w którym bierze udział. Ma być "konflikt z Unią", "negocjacje z unijnymi urzędnikami", "różne opinie różnych ekspertów", a nie bezczelne zdewastowanie systemu sądowniczego. Pokłosiem tego rozmydlania jasnej sprawy są między innymi złote spadochrony dla ludzi, którzy z nielegalnej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego skoczyli wprost w bezgraniczną rozkosz bardzo wysokiej dożywotniej emerytury, choć są sędziami tylko z nazwy. Kto adresatem gestu Kozakiewicza? Legutko mówi o geście Kozakiewicza, ponieważ Kaczyński zaczyna lekceważyć kwestię europejskich funduszy. Jednak nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zrozumieć, że jeśli tych pieniędzy nie będzie, ów gest ze strony władzy zobaczą przede wszystkim Polacy. W dobie kryzysu wywołanego pandemią, w dobie nieprzewidywalnej wojny, w dobie wielkiej drożyzny taki zastrzyk finansowy jest racją stanu, zwłaszcza że miałby również walor antyinflacyjny. Rezygnowanie z niego tylko po to, by udobruchać narowistego i wybitnie antyunijnego koalicjanta, a jednocześnie wzmacniać antyeuropejską retorykę i galopującą germanofobię w nadziei na pobudzenie najniższych instynktów suwerena, to działanie samobójcze dla państwa obecnie frontowego. Być może tego typu samobójstwa mają czar wyborczy (patrzcie, jacy jesteśmy "suwerenni"!), ale z pewnością nie mają wiele wspólnego z ciągle deklarowanym, odmienianym przez wszystkie przypadki patriotyzmem. Wietrzeje przesłanie narodowego zrywu Na marginesie warto odnotować, że przy okazji kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego w dyskursie publicznym przebijały się tezy, że bohaterowie tamtych dni walczyli także o tę wolność, którą możemy cieszyć się dziś jako tolerancyjni demokraci i światli Europejczycy. Kiedy zaś słychać obecnie z ust prominentnych działaczy partii władzy nacjonalistyczne przemowy i opinie zohydzające Unię - ignorujące fakt, że przyspieszenie integracji było jedną z odpowiedzi na traumę wojny - można odnieść wrażenie, że przez lata podkreślane pozytywne dla przyszłych pokoleń przesłanie narodowego zrywu w szybkim tempie wietrzeje. Nadal wprawdzie możemy się kłócić o sens Powstania, którego realny wymiar - śmierć, ból, cierpienie - został dramatycznie odmalowany w wybitnym "Kanale" Andrzeja Wajdy, ale z owego głębszego sensu zostały już tylko pompatyczne słowa antyeuropejskich polityków. Bez specjalnego związku z ich czynami i prawdziwą kondycją etyczną.