Z opublikowanego przez "Gazetę Wyborczą" eseju, który stał się czytelniczym hitem świątecznych dni, rozzłoszczeni polemiści zrozumieli tylko tyle, że autor obwinił świętujących niewierzących o "samooszukiwanie się człowieka zagubionego w sekularnym do cna świecie", gdyż jest to "nędzna proteza prawdziwego świętowania, które prawdopodobnie nie jest już możliwe". Ruszyli więc w swej masie, by zapłonąć internetowym ogniem, jak to dotychczas szanowny przez nich uczony "upadł", "jest konserwą", "obraził wszystkich niewierzących", popełnił tekst "głęboko antyliberalny" itp., choć to zarzuty zupełnie bezpodstawne. Jego tekst bowiem, jak ktoś to trafnie ujął, to poważna refleksja nad sensem świętowania w społeczeństwie postreligijnym, a nie atak na ateistów. To tekst o świecie, w którym popkultura pożera kulturę, o upadku struktury symbolicznej, o rozpadzie tradycji, o pustce idei, którą zapycha się byle czym, o sztucznej moralności, używanej przez nową lewicę do zatykania dziur po upadłych wartościach. Ale nie tylko. Matczak, odwołując się do myśli filozoficznej Byung-Chul Hana, zwraca uwagę na tragizm położenia współczesnego człowieka, który oddaje się bezrefleksyjnej konsumpcji, relacje ze światem ogranicza do paradowania po wirtualnych wybiegach, a narcyzm uważa na szczyt szczęścia. "I tak powoli będziemy się przekształcać w społeczeństwo TikToka (...). Bez wspólnoty, bez głębi myślenia, bez tajemnicy, bez ciszy, bez sacrum". Prawda! Napisał więc Matczak nie o ateistach czy ich prawach i kondycji etycznej, ale o świecie współczesnym, który rozpada się na naszych oczach, ponieważ przestaje mieć oparcie w kulturze, tradycji, pamięci, ciągłości. Nie dość, że postęp przestał być motorem rozwoju, bo przebrał się w kostium inkwizytora, który zajmuje się urojeniowymi interpretacjami przeszłości (w tej chorej optyce np. wiersz o Murzynku Bambo stał się rasistowski, choć zawsze był pięknym utworem o tolerancji), to dodatkowo nowe ideologie usiłują wtłoczyć ludzkość w psychotyczny z ducha świat bez prawa do smutku, do mierzenia się ze śmiercią, do przeżywania żałoby, do doświadczania tajemnicy istnienia. Ma być albo-albo. Albo jesteś postępowym ateistą, albo ciasnym umysłem z kruchty. Nie zostawia się miejsca na prawdziwą wolność myślenia, która nie przykleja się do żadnej identyfikacji. Zupełnie jednak niezrozumiała jest reakcja tych, którzy uważają się za obrażonych przez Matczaka niewierzących. Ich złość na to, co napisał, jest symptomatyczna, ponieważ nieoczekiwanie ujawnili się w nich ateiści silnie uzależnieni od obiektu własnej negacji. Tak silnie, że w czytanym tekście przeczytali więcej, niż jest tam napisane, jakby byli nożycami, które odzywają się po uderzeniu pięścią w stół. Ja także uważam się za ateistę, choć z wiekiem doceniam wartość wątpienia, które jest ciekawsze od pewności, jednak nie robię z własnego ateizmu nietykalnej religii. "Jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone" Dostojewskiego zamieniam na "Jeśli Boga nie ma, wszystko jest zabronione" Lacana. Człowiek jest skazany na jakąś strukturę, religijną czy świecką, ale za tym zawsze stoi kod kulturowy. Nikt nie rodzi się bez przeszłości, wbrew temu, co sądzi "ta dzisiejsza młodzież" każdej epoki. Nawiasem mówiąc, Matczak nie napisał niczego nowego, choć umieścił swoje rozważania w aktualnych kontekstach. W kulturze, literaturze, humanistyce o tych samych zagrożeniach mówiło się wcześniej. Przed takim światem przestrzegali i francuscy psychoanalitycy, i nasz Różewicz, a jednak na naszych oczach spełniają się ponure sny dekadentów. Złość zastąpiła debatę, afekty wyparły słowa, ideolo zawładnęło myślą, świętowanie nie odsyła do symboliczności... "Ersatz, cholera, nie życie" (jak pisała Osiecka). Przemysław Szubartowicz