Wygrana Orbána jest w pewnym sensie korzystna dla PiS-u. Wprawdzie rząd w Polsce chce być najbardziej antyputinowską władzą w Europie i atakować Unię za jej rzekomą miękkość i nieskuteczność, a węgierski premier Putinowi przeszkadzać nie chce, zaś z Unią chętnie się dogada (zwłaszcza w sprawie miliardowych kredytów), ale okazało się, że autokratyczny sznyt wciąż uwodzi masy. Igranie z praworządnością, kneblowanie prasy, atakowanie mniejszości seksualnych, populistyczne prezenty socjalne dla wyborców, pranie mózgów partyjną propagandą, niszczenie organizacji pozarządowych i tym podobne metody nie odeszły do lamusa. To daje nadzieję PiS-owi, że nawet jeśli (jako władza państwa frontowego) będzie musiał się oficjalnie od Orbána dystansować (poza Zbigniewem Ziobrą, który trzymał kciuki za Fidesz) i przeobrazić w partię retorycznie prozachodnią w polityce zewnętrznej, to wcale nie musi przestać kopiować antydemokratycznych metod do utrwalania i cementowania władzy wewnątrz kraju. Wydaje się zresztą, że już to robi, ponieważ od krwawej napaści Rosji na Ukrainę niewiele się w polityce władzy zmieniło, nie licząc kilku politycznych iluzji (jak dotychczas niezrealizowane zapowiedzi likwidacji Izby Dyscyplinarnej), którymi udało się uwieść niektórych łatwowiernych komentatorów. W tle unijne fundusze Viktor Orbán będzie za to kłopotem dla Unii Europejskiej - przede wszystkim z powodu prorosyjskiego nachylenia - chyba że ze względu na kłopoty gospodarcze i konieczność zdobycia unijnych pieniędzy, by pokryć gesty i decyzje z kampanii wyborczej, zmieni kurs. Węgierski przywódca zdaje sobie sprawę z sytuacji geopolitycznej i kryzysu, jaki czeka Węgry, dlatego europejskie pieniądze są mu teraz bardzo potrzebne. Podobnie zresztą jak PiS-owi, który jednak nie kwapi się wcale, by zakończyć spór z Brukselą i wrócić na ścieżkę państwa prawa, co natychmiast odblokowałoby fundusze. Tymczasem przegrana zjednoczonej opozycji na Węgrzech chętnie będzie wykorzystywana przez przeciwników takiego porozumienia w Polsce. Nie biorą oni jednak pod uwagę, że opozycja węgierska zdecydowała się na wspólny start dopiero w czasie trzeciej kadencji Fideszu, kiedy ingerencja Orbána w tkankę państwa była już bardzo głęboka, dająca mu ogromną przewagę instytucjonalną, a przede wszystkim propagandową. Zjednoczenie było więc raczej aktem desperacji, niż przemyślnej strategii, a wybuch wojny z pewnością wzmocnił rządzącego Orbána. Polska opozycja nie powinna rezygnować z koncepcji jednej listy, zwłaszcza że sondaże nie dają żadnej partii osobnego zwycięstwa z władzą, dwa bloki mogą nawet problemy pogłębić, a ordynacja także może zostać zmieniona. Wyrafinowany cynik przestał być wyrafinowany Dziś węgierska opozycja jest mądra po szkodzie, a polska targana sprzecznościami i wciąż nie do końca dogadana. Ponowna wygrana Fideszu powinna liderom, zwłaszcza emancypacyjnych ugrupowań, dać do myślenia, zwłaszcza że czasu do wyborów jest niewiele. Ewentualnie mogą oni ponownie obejrzeć wybitny film Krzysztofa Zanussiego "Barwy ochronne" z 1976 roku i przemyśleć go na nowo. Reżyser przedstawił tam spór delikatnego idealisty, który wierzył w dobro, szlachetność człowieka i wartość zasad, z wyrafinowanym cynikiem, który znał siłę układów, z wartości kpił, a w człowieku doceniał niskie instynkty. Prowadzili uwodzący dialog, jakiego dziś nie dałoby się już powtórzyć, ponieważ zmieniło się wszystko. Otóż z aktualnymi autokratami - o ile zakładamy, że fundamentalny spór naszych czasów rozgrywa się między autokracją i demokracją - wygra tylko ten, kto zrozumie, że współcześnie ten delikatny idealista z kina moralnego niepokoju jest delikatny do sześcianu i skutecznie zastraszony, a wyrafinowany cynik przestał być wyrafinowany i stał się bezwzględny oraz chamski. Wszelkich pięknoduchów zjada dziś na śniadanie. Każdą opozycją gardzi. Najmniejszy opór niweczy. Bez zbędnych słów. Bez sentymentów. Bez pradawnych reguł. Przemysław Szubartowicz