Maile Dworczyka pokazują wprawdzie skandaliczny styl zarządzania państwem, obnażają impotencję służb zajmujących się (cyber)bezpieczeństwem kraju, są momentami szokujące w treści, ale raczej przeminą z wiatrem. Tak jak z wiatrem przeminęło łamanie konstytucji, dewastowanie państwa prawa, instalowanie dublerów, wycinka Puszczy Białowieskiej, "dwie wieże" Kaczyńskiego, szkalowanie sędziów, loty Kuchcińskiego, miliony na <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tagi-wybory,tId,92551" title="wybory" target="_blank">wybory</a> kopertowe, respiratory od handlarza bronią, raporty Najwyższej Izby Kontroli (<a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-marian-banas,gsbi,2076" title="Mariana Banasia" target="_blank">Mariana Banasia</a>), ignorowanie wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej itede, itepe. Oczywiście siłą PiS-u jest nie tylko bezczelność (gdy wybuchła afera z niezasłużonymi nagrodami dla ministrów, dowiedzieliśmy się, że te nagrody się im po prostu należały), populistyczny stosunek do pieniędzy, które można bez końca rozdawać - im bliżej wyborów, tym więcej i głośniej - ale także asymetria medialna, dzięki której powstaje trwałe wrażenie, że liberalna demokracja jest zawsze na cenzurowanym, a autokracji bezpodstawnie daje się kredyt zaufania. Kiedyś na hasło "ośmiorniczki" czy "zegarek Nowaka" pąsowiały z oburzenia policzki dziennikarzy, nagrane przez kelnerów taśmy były puszczane bez weryfikacji i komentowane bez przerwy, a ówczesna opozycja wykorzystywała je bez zahamowań do walki politycznej. W sprawie afery mailowej zaś hamletyzowaniu i relatywizowaniu nie ma końca - może było tak, a może jednak siak? - a jeśli ktoś wątpi w narrację władzy, zostaje przez nią poddany moralnemu szantażowi, że problematyzowanie wschodniego kierunku wycieku jest co najmniej antypaństwowe. W tej atmosferze partia rządząca może organizować tajne posiedzenie Sejmu, mówić o ataku z (terytorium) Rosji, snuć scenariusze o częściowo prawdziwych, częściowo fałszywych, częściowo sfabrykowanych mailach, a jednocześnie nie wszczynać dyplomatycznych procedur czy politycznych aktów w rodzaju zwołania Rady Bezpieczeństwa Narodowego. A może jakiś jej taktyk komunikacji społecznej po prostu wziął sobie do serca słowa Mateusza Morawieckiego z 2013 roku (o reklamie banku, którego był prezesem), zresztą z taśm nagranych u "Sowy i Przyjaciół", że "ludzie są tacy głupi, że to działa"? Jeśli więc nie kolejna afera, to dlaczego akurat Donald Tusk miałby być zagrożeniem dla monolitu PiS? Dlatego, że jako polityk z wielkim doświadczeniem, światowym obyciem, europejskim wsparciem i będąc najbardziej namiętnym przeciwnikiem Jarosława Kaczyńskiego ma szanse zrekonstruować i wzmocnić demokratyczną stronę duopolu, który w Polsce jest chłopcem do bicia (rozbić duopol!), w stabilnych demokracjach się sprawdza (jak np. w USA), ale w państwach autorytarnych lub staczających się w autorytaryzm pełni funkcję pozytywną i sprzyja jednoczeniu się opozycji wokół najsilniejszego gracza, wspólnych celów i realnej polityki. Walka z duopolem jest dobra na czasy flauty. Tymczasem opozycja polityczna jest dziś w stanie rozedrgania, więc będzie to zadanie niełatwe, o ile w ogóle możliwe. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-platforma-obywatelska,gsbi,40" title="Platforma Obywatelska" target="_blank">Platforma Obywatelska</a>, wciąż reprezentująca liberalne centrum, cierpi na wewnętrzne niepokoje i słabsze sondaże, ale nadal jest najsilniejsza instytucjonalnie i ma kilka personalnych i historycznych asów w rękawie. Podobnie jak jej dawny koalicjant, czyli <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-polskie-stronnictwo-ludowe,gsbi,42" title="Polskie Stronnictwo Ludowe" target="_blank">Polskie Stronnictwo Ludowe</a>, lubiące przypominać, że istnieje Polska, która ceni wolność i demokrację, ale nie zgadza się z hasłem wielkomiejskich protestów, że "aborcja jest OK". Lewicy, wpadającej w pułapkę nowego purytanizmu i terroru poprawności politycznej, tych nowych lewicowych mód, wydaje się, że zamiast walczyć o elektorat socjalny można być konstruktywną (czy, jak mówią złośliwi, koncesjonowaną) opozycją, która z siedmioprocentowym poparciem dokona rewolucji obyczajowej, a przynajmniej prześlizgnie się do parlamentu. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-szymon-holownia,gsbi,6" title="Szymon Hołownia" target="_blank">Szymon Hołownia</a> marzy o tym, by w Polsce uchodzić za tego zbawcę, któremu wreszcie się udało, ale na razie pożera tylko opozycyjny elektorat, dając w zamian rutynowe obietnice, znaki zapytania, no i czar, który - taki jego los - będzie topnieć. Skoro takiej opozycji przyjdzie się znów - w przyspieszonych wyborach lub w 2023 roku - zmierzyć z politycznym i ideowym monolitem (choćby i bez Gowina, ale za to z Bielanem), który będzie uwodził rodaków Polskim Ładem, kontynuował rewolucję kulturalną i konsekwentnie dążył do Budapesztu w Warszawie, to może ona albo odrobić lekcję węgierską, albo przez kolejną kadencję śnić słodki sen narcystycznego ignoranta, który zamiast razem woli osobno. Może albo wygrać z PiS-em, albo przegrać z D’Hondtem. Życzliwi Tuskowi mówią, że jest wszystkim potrzebny. Platformie, bo tchnie w nią dawnego ducha. PSL-owi, bo także wierzy, że wybory wygrywa się w centrum. Lewicy, bo nauczy ją, jak zdobywać poparcie. Hołowni, bo pokaże mu, czym jest zawodowa polityka i że oprócz gładkich haseł potrzebna jest głęboka diagnoza i zupełnie nowa opowieść o Polsce. Mniej życzliwi podkreślają, że były premier ma też wadę: jest inteligentny. A tego polskie (opozycyjne) piekiełko może nie wytrzymać. Przemysław Szubartowicz