Profesor Pawłowicz można zarzucić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że nie potrafi przyciągać uwagi. W tym tygodniu zabłysła refleksją na temat szkoły, w której rada pedagogiczna miała uznać, że jeden z uczniów ma być określany podług innej płci niż dotychczas. Od wczoraj trwała w związku z tym jazda po Krystynie Pawłowicz i mniejsza kontrjazda w "jej obronie". Na początek dwa słowa o tym co myślę o sprawie, nie wnikając szczegółowo w sytuację w podwarszawskiej szkole, bo jej nie znam, a zauważyłem, że znawców jest pod dostatkiem. Po pierwsze, dla dobra własnego i ludzkości Krystyna Pawłowicz, przynajmniej w okresie pełnienia funkcji sędzi Trybunału Konstytucyjnego, powinna odciąć się od mediów społecznościowych, bo nie wydaje się, by było to wpisane w jej pracę. Nie powinna się tą sprawą w ogóle zajmować. Po drugie, nie powinna podawać nazwy szkoły bo sprawa jest delikatna, dotyczy dziecka. Po trzecie jednak, dziwi mnie, że akceptuje się fakt, iż o płci, a jak pisał Ludwik Wittgenstein "granice języka wyznaczają granice świata", miałaby decydować rada pedagogiczna. Czy na pewno jej członkowie będą mieli pewność, że mają należyte kompetencje do tego, by samemu nie wyrządzić krzywdy? Po czwarte w końcu, jednoznaczna diagnoza, że Pawłowicz "szczuje na dziecko", jest chwytliwa, ale jest nadużyciem. Postąpiła niemądrze, co nie jest nowiną, ale gdzie tu szczucie na dziecko? Jeśli już, to skrytykowała szkołę, a wiadomo, że sam przypadek musi być w szkole i miejscowości znany, bo i profesor Pawłowicz skądyś się o nim dowiedziała. W boju z patologią Co się stało potem? Ja to pisał wielki poeta o zupełnie innej sytuacji "a potem tak jak zawsze łuny i wybuchy". "Straszna Pawłowicz chce zaszczuć dziecko". Nie chce mi się już przytaczać przykładów, ale nic nowego. Było i o chorobach, i wrodzonych złych cechach i staropanieństwie, braku dzieci. Wielu z tych, którzy z wyżyn moralnego Olimpu jechali po kontrowersyjnej prawnik, jeszcze kilka miesięcy temu kibicowało "imprezom" pod domami nielubianych osób, w tym samej Pawłowicz. Przeszkadzaniu ich rodzinom i sąsiadom. Przecież tamto to nie był hejt. Podobnie jak nie uprawia go Marta Lempart krzycząca "zamknij ryj psie" i plująca na policjanta, a potem fetowana przez Donalda Tuska na brukselskich salonach. Z hejtem, "patologią", i brakiem najwyższych zasad, walczy inny profesor prawa - Marcin Matczak, typowany czasem na ministra sprawiedliwości lub inną szychę w potencjalnym, przyszłym rządzie obecnej opozycji. Tyle, że - co wyłapał internauta - Matczakowi nie przeszkadza to, że jest stałym współpracownikiem Halo Radia założonego przez niejakiego Kubę Wątłego. Jeśli ktoś nie wie kto zacz, to może przybliżę ostatnie osiągnięcie. "Boli panie Tadeuszu? Oby bolało. Bardzo" - to fragment komentarza Wątłego do sytuacji polityka Tadeusza Cymańskiego, który ostatnio ujawnił, że choruje na raka i obawia się śmierci. Swoją drogą, Cymańskiego można lubić lub nie, ale trudno go chyba uznać za wulkan agresji lub chamstwa, raczej znany jest z koncyliacyjności i łagodnej ironii. Po tym co Wątły napisał, osobiście najchętniej napisałbym co o nim myślę i gdzie jest jego miejsce, ale przecież i to będzie hejt. A choć w tym tekście nie wypada. Gabinet luster To wszystko to po prostu spirala. Walka z hejtem na ogół też się staje hejtem. Często kryje się to nie za agresją, a gładkim, kulturalnym moralizatorstwem. Nie darmo wielcy moraliści, tacy jak Jan Paweł II zaczynali od siebie lub mówili "my", moralizatorzy zawsze zaczynają od innych, których przecież trzeba ich zdaniem wykopać ze wspólnoty ludzi moralnych. Budowanie nienawiści do innych ma rożne formy, ale pewne zbliżone wzorce się powtarzają. Trzeba wywołać strach i wstręt. Zwykła polemika czy nawet obelga nie wystarczy. Opisywany musi być spaczony moralnie, uszkodzony, psychicznie zdeformowany. Zły, zdehumanizowany, bez zdolności honorowej, czyli prawa głosu i obrony. Jego argumenty są nieważne, bo wiadomo co za nimi stoi. Kompleksy, służalczość, nienawiść. W przeciwieństwie do walczącego z hejtem, który tylko stygmatyzuje hejtera. Pokazuje jaki on jest naprawdę. A tak naprawdę - w ramach walki z hejtem - dopiero podsyca nienawiść i uprzedzenia. Cała zaś ta walka z hejtem zaczyna przypominać słowa Churchilla o tym, że następny faszyzm zostanie zbudowany pod znakiem antyfaszyzmu. Antybożka brak Bądźmy szczerzy, ludzie mają w sobie potrzebę nienawiści, a czasem po prostu wpadają w złość i jakoś muszą dać jej ujście. Niektóre ludy starożytne ustawiały figurki antybożków, na których można było pluć i bluzgać, bo odpowiadali za to co złe, ale z czasem ludzie się zorientowali, że to lipa. Wielkie systemy religijne czy filozoficzne starały się tę potrzebę nienawiści przewektorować na walkę ze słabościami własnego charakteru czy abstrakcyjnym złem. Ale kończyło się jak zawsze. Diabłem okazywał się sąsiad, a zło przybierało konkretny kształt drugiego człowieka. Może więc, skoro tak naprawdę nie da się tego instynktu powstrzymać, pozostaje go zaakceptować i łagodzić? Może wystarczy by spuścić z tonu, mniej się nadymać, czasem zaśmiać z siebie, gdy trzeba przeprosić i mimo wszystko cieszyć się, że dziś Polacy o różnych poglądach używają przeciwko sobie Facebooka czy Twittera, a nie jak to bywało kiedyś - także w II RP - pałek, granatów i karabinów.