"Koniec pewnej epoki", "koniec prawdziwych monarchii" i tak dalej. Tak to wszystko prawda, ale co za tymi okrągłymi zdankami się kryje? Moim zdaniem, także koniec zdrowego rozsądku w polityce. Monarchowie - a takich prawdziwych monarchów już w Europie nie ma - mogli patrzeć na świat i podejmować decyzje nie kierując się tym, że za chwilę znowu będą jakieś wybory. Nie musieli działać pod nieustannym terrorem mediów, choć Windsorom oczywiście się to zdarzało. Do pełnionych przez siebie ról byli przygotowani przez całe życie. Nie musieli ustawić się na starość. Nie wyznawali z reguły ideologii i mogli kierować się zdrowym rozsądkiem. Patrzyli z perspektywą wieloletnią, nawet wielopokoleniową, jak - nie przymierzając - dzisiejsi Chińczycy. Gdy było trzeba, zmieniali poglądy, ale nie robili tego nagle, a po prostu ewoluowali wraz ze zmieniającymi się czasami. Tego już nie będzie. Zamiast prawdziwej królowej będzie "The Crown", świat seriali, bajd i ideologicznych szaleństw i ograniczeń, choćby i była ona podlana najbardziej demokratyczną, wolnościową i różnorodną retoryką. We wszystkich kolorach tęczy. Elżbieta II, ile by tam na nią pomyj nie wylewano, jakiego nieuka by z niej nie zrobiono w serialach, i ile kłopotów by jej nie przysporzyła własna rozbrykana rodzina, była władcą spełnionym. W dorosły świat wchodziła, gdy Wielka Brytania w ogóle była zagrożona. Gdy ją koronowano już zaczynały się spekulacje, że monarchia jest niepotrzebna. Przetrwała dekolonizację, hipisów, komunizm, irlandzki terroryzm, islamizm i paru niezbyt mądrych premierów, a także dwóch zbyt silnych - Churchilla i Margaret Thatcher. Zostawiła swój kraj poza Unią Europejską, której nigdy nie była fanką, ale silny i ważny, czego dowodzi choćby jego rola w powstrzymywaniu Rosji. Odeszła z godnością i siłą jako monarchini wciąż potężnego państwa, choć matka mniej udanej rodziny. Miała więcej szczęścia niż jej rozmaici dalecy kuzyni z ostatnich dwóch wieków. Franciszek Józef perfekcyjnie wykształcony, pracowity i oddany tylko po to, by przez większość życia oglądać zagładę swojej rodziny i imperium. Zdetronizowany i zmarły w zapomnieniu kuzyn Wilhelm II z Niemiec - zresztą wyjątkowo paskudny typ. Rozstrzelana tragicznie bliska rodzina z Rosji. Miała też więcej władzy niż liczne kuzynostwo z krajów kontynentalnej Europy pełniące dziś role czysto dekoracyjne, przerywane czasami skandalikiem obyczajowym. Monarchii w Europie po naszej stronie Kanału La Manche już nie ma. Nie ma już tych ludzi, którzy mogli patrzeć jak nasi Jagiellonowie, nawet się myląc, długą perspektywą. Którzy mogli zachowywać dystans. Którzy - jak od lat królowie brytyjscy - tracili realną władzę na rzecz rządów, ale wciąż odgrywali bardzo ważną rolę w kluczowych momentach. Ich zdanie się liczyło. Dla premierów odgrywali nie mniejszą rolę od prasy lub elektoratu. A równocześnie patrzyli z zupełnie innej perspektywy. Ktoś by powiedział, że z odejściem monarchii powinna zatriumfować demokracja. Ale tak naprawdę, jeśli prześledzić wiele finałów europejskich monarchii, to szybko zastępowały je dyktatury lub ideologie. Myślę, że znowu tak się dzieje i teraz. Do niedawna Brytyjczycy w swojej królowej mogli znaleźć rozsądny punkt oparcia, kiedy byli zmęczeni liberalnym lub nacjonalistycznym populizmem. Teraz pozostanie im tylko wybór między populizmami walczącymi o to, który przekona chwytliwymi hasłami do siebie więcej ludzi. No chyba, że Karol III zaskoczy i przedłuży agonię ostatniej, prawdziwej europejskiej monarchii o kilka lat. Czego zresztą pozostaje Brytyjczykom życzyć, bo i z naszej perspektywy kraj ten bywa europejską ostoją rozsądku. Dowodem jest choćby to, że jako jedyny konsekwentnie, nieustannie latami przestrzegał przed putinowską Rosją. Wiktor Świetlik