Stara zasada w mediach mówi "zła wiadomość to dobra wiadomość" i człowiek się faktycznie często skupia na tym co go irytuje, oburza, razi skupia chętnie niż na tym z czego powinien czerpać inspiracje i wzory. Też pewnie tak mam i pewnie też tak bywa, jeśli chodzi o postawę rozmaitych ludzi wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę i pomocy jej ofiarom. Nie powiem by było to zaskakujące, ale jednak jest w oglądaniu nieco przykre. W końcu dotyczy czasem znajomych, czasem byłych znajomych, a często po prosu osób znanych. Przy okazji wojny w Ukrainie jakaś część naszego życia publicznego, a także społecznego, wykazała się całkiem daleko posuniętym brakiem empatii, współczucia, a nawet wtłoczonego poprzez kulturę odruchu udawania tych postaw. Wieszcz złośliwie pisał "pawiem narodów byłaś i papugą" i mam wrażenie, że nadal to pasuje do tego, że w Polsce wiele postaw przynoszonych z Zachodu parodiujemy, przerabiamy, przesadzamy. Mamy więc taki lordowski "realizm polityczny", który sprawia, że jego wyznawcy, chyba nawet gdyby ich matka tonęła, zastanawialiby się, czy rachunek ryzyk i kosztów na pewno zrównoważy niepewne w końcu zyski płynące z akcji ratunkowej. Dotychczas ta postawa była nawet trochę potrzebna jak kubeł zimnej wody. W czasie epidemii stawała się irytująca. Dziś jest rażącą bezdusznością, w dodatku w oczywisty sposób sprzeczną z polskim interesem narodowym i społecznym. Egoizmem dla egoizmu, zapełnianiem światopoglądowej niszy bezduszności, kosztem wyzerowanie najbardziej podstawowych emocji. Jest też parę dosadniejszych określeń. Z takich właśnie rozważań wyrwał mnie Janusz. Z Januszem z Siedlec kiedyś poznaliśmy się w Armenii i weszliśmy razem na najwyższy tamtejszy szczyt. Było sympatycznie, ot jeden z wielu fajnych ludzi, których człowiek spotyka na swojej drodze. Po kilku latach dowiedziałem się, że Janusz kieruje niedużą fundacją "Eska Kowalscy", w ramach której po prostu pakuje pomoc do samochodów i wozi w sam region wojny, na wschód Ukrainy. Zdarza się, że samochody są wypakowywane pod ostrzałem. Zdarza się, że i one zostają. Krystiana z kolei znałem z tego, że przyjmował u mnie opłaty za wynajem kortu tenisowego. Gdy tylko się zaczęło, w lutym, od razu, wyrosły wokoło niego piramidy zgrzewek z żywnością, opatrunków, pieluch, a Krystian po nocach robił kolejne kursy za granicę. Tomek średnio się czuł ostatnio i w sumie tracił kontakt ze znajomymi, rodziną. Inni uważali go za sobka. Ma duże mieszkanie, w którym spędzał większość czasu zdalnie pracując, grając w gry komputerowe i troszkę popijając. W tym momencie mieszka u niego sporo osób. Wszystkich ich przywiózł sam z granicy. Robi im zakupy, wyszukuje pracę. To trzy pierwsze osoby, o których pomyślałem, a mógłbym wymieniać dużo dłużej. Szanowni decydenci, nagrodźmy ich już teraz. Ustanówmy jakiś medal, order i niech towarzyszy mu nie duża, ale namacalna kwota. W Polsce co roku mieli się tysiące odznaczeń. Jedno z nich stołeczna rada chciała nawet przyznać pani Babci Kasi, znanej z bluzgania i awantur ulicznych. Inne dostają osoby wedle rozdzielnika, "znani i lubiani" albo "zasłużeni", bo coś tam robili, nawet niżej podpisanemu się to przydarzyło. Ci, którzy pomagają dziś Ukraińcom i walczącej Ukrainie zdecydowanie zasługują na nie bardziej. A poza tym, doceniając ich, w sposób oczywisty i dobitny odróżnimy tych, z których możemy być dumni, od tych, którzy powinni wreszcie przynajmniej na jakiś czas zamilknąć.