Uczciwie mówiąc to urząd Rzecznika Praw Obywatelskich najszlachetniejszej tradycji w Polsce nie ma. Pierwszą rzecznik, profesor Ewę Łętowską, powołano po to by uwiarygadniać reżim generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jej zainteresowanie sprawami prześladowanych robotników z "Solidarności" było, mówiąc najdelikatniej, umiarkowane. Potem byli różni rzecznicy, ale jesteście w stanie wymienić jakieś ich szczególne sukcesy? Sprawy, w których ich donośny głos był szczególnie ważny? Osobiście poznałem dwóch rzeczników. Pierwszym był świętej pamięci Janusz Kochanowski, którego jak bardzo wielu dziennikarzy znałem i był wspaniałym człowiekiem. Diagnozował słabości świata naszego prawa, w tym sądownictwa i jego kastowości oraz opieszałości. Gromadził wokoło siebie młodych prawników chcących zmian. Myślę, że żadna ze stron sporu politycznego nie wyciągnęła z tego jakiś szczególnych wniosków. Czy jako rzecznik osiągnął bardzo wiele? Myślę, że tyle na ile pozwala ten urząd - był na tyle, na ile się dało, bezstronny, ale zginął wraz z 95 innymi ważnymi osobami i już go nie ma. Drugim był Adam Bodnar, z którego ludźmi zdarzało mi się współpracować, gdy zajmowałem się pomocą dziennikarzom, którzy wpadli w tarapaty. Bodnar pracował wtedy w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mającej wyraźnie liberalno-lewicowe sympatie, ja w uchodzącym za "prawicowe" Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, zresztą jakie mam poglądy na państwo od zawsze - kto mnie zna, wie. Pomimo oczywistych różnic światopoglądowych Bodnar potrafił przekraczać ich granice. Myślę, że ja też. W wielu sprawach współpracowaliśmy. Szczególnie takich, kiedy trzeba było pomóc komuś z Polski lokalnej, kto popadł w kłopoty z tamtejszą władzą, często nawet nie wiedzieliśmy, z czyjego świata jest on politycznie. Za to, kiedy Adam Bodnar został RPO, to z czyjego świata jest było niemal od początku wiadomo. Stał się rzecznikiem jednej strony sporu ideologicznego, który w Polsce toczy się między konserwatystami a liberalną lewicą. Inna sprawa, że nawet gdyby robił cokolwiek innego, to dla tych z prawa byłby i tak "tęczowym rzecznikiem", a dla swoich byłby w dodatku zdrajcą. Więc na swój sposób zachował się racjonalnie, pewnie teraz zostanie politykiem, europosłem czy kimś w tym rodzaju. Lidii Staroń nie znam, ale jako tako śledzę jej karierę od kilkunastu lat. W Olsztynie walczyła z rozmaitymi nieprawidłowościami. Jest niewątpliwym społecznikiem. Dobrze chyba, że rzecznikiem nie został agresywny krzykacz i lanser Piotr Ikonowicz, a ona. Tylko, czy to coś zmienia? Dla opozycji rzecznik Staroń będzie zapiekłym wrogiem, o sorry, "wroginią", bo wybrali ją ci, którzy wybrali. Pisowcy z kolei sami ją wybrali (choć niektórzy zapewne nieufnie), więc przy pierwszej akcji nie po ich myśli, oni też będą nadąsani, że przecież ją wybrali. I jeśli faktycznie obejmie tej fotel, to tego, by nie przejmowała się ani jednymi, ani drugimi, pani Staroń życzę, choć szczerze mówiąc, w spolityzowanym od komina do poziomu piwnicy naszym wspólnym domu, jest to trudne. Tyle, że w końcu mieszka w tym domu też wielu ludzi autentycznymi problemami, do których nie sięga wzrok polityków z jednej i z drugiej strony. A celebryci, znani aktywiści i prawnicy, wielkie partie i media, mają swoich obrońców i sami sobie poradzą.