Ludzie - włącznie z niżej podpisanym - bywają naiwni. Wydawałoby się, że pewne sprawy mamy za sobą, że jeśli historia się nawet nie skończyła, jak pisał Francis Fukuyama, to przynajmniej w cywilizowanych krajach pewne zachowania przeszły do historii. Jednym z nich jest mszczenie się na rodzinach, bliskich, znajomych. Jak się okazuje, rację mają ci, którzy mówią, że w gruncie rzeczy krążymy w kółko. Weźmy wizytę piłkarza Lewandowskiego w pałacu prezydenckim. Prezydent to prezydent, zapewne ktokolwiek by nim nie był, Lewandowski by przyszedł, wręczył kwiaty pierwszej damie i odebrał odznaczenie, które bez dwóch zdań należy mu się. I co mamy? Afera, skandal, opozycja i część mediów zawyła, Kinga Rusin w spazmach, a nieoceniona posłanka Jachira znalazła się w stanie takiego szoku, że zaczęła haftować. Szczęśliwie póki co, dosłownie, a nie w przenośni. Do prezydenta nie wolno się jak widać zbliżać, bo część naszych szacownych "liderów opinii" go nie lubi. Proponuję teraz napiętnować sprzątaczki z pałacu prezydenckiego, kierowców, sklepikarzy, którzy ich obsługują, a także ich rodziny, i tych, którzy ich z kolei obsługują. Jak się bawić to na całego. Tak zresztą zaczyna być wszędzie. Przy okazji rozmaitych publikacji na temat znajdującego się dziś pod medialnym ostrzałem prezesa Orlenu, zajęto się także kilkoma osobami. Bratem Obajtka, potem synem byłej premier, który przestał być księdzem i chciał wieść z bliskimi ciche życie, w końcu... prawnikiem znienawidzonego prezesa koncernu. Ani mi facet brat, ani swat, ale po prostu reprezentuje swoich klientów, a takie działanie to próba odstrzelenia każdego profesjonalisty, który się do atakowanego zbliży. Osaczania go. Tak zaczyna być wszędzie i ze wszystkim w polskim konflikcie plemiennym. W mediach społecznościowych obrzuca się błotem nawet tych, którzy nie dość ostro i nie dość bezrefleksyjnie gryzą. To tak zwani symetryści, ich zbrodnią jest własny światopogląd i rozum a "symetryzm" przez obie strony sporu politycznego zwalczany jest niczym odchylenie zinowiewowo-trockistowskie w stalinowskiej Rosji. Uważam, że nie jest to ani zdrowe, ani normalne bez względu, która strona by stosowała takie metody. Kiedyś prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Jego wybór miał na mnie, jako bardzo młodego człowieka, ogromny wpływ, bo po prostu nie chciałem by Polską rządzili ludzie z PZPR, którzy przecież dopiero co oddali władzę. Ale pomimo gorącej głowy, nie przyszłoby mi na myśl, by po sześciu latach prezydentury, już jako dziennikarz, potępiać Adama Małysza, który odbierał od Kwaśniewskiego gratulacje. Podobnie z jego następcami. Nie wydzwaniam do znajomego pr-owca, który obsługuje także czasem ludzi PO i nie wygrażam mu infamią. Nie obchodzi mnie, kogo strzyże moja pani fryzjerka, ani kogo obsługują w sklepie pod blokiem. Też tak macie? Nie wszyscy tak mają. Arcybiskup Desmond Tutu, znany z walki z apartheidem w RPA, był w Rwandzie, krótko po tym jak bojówkarze z plemienia Hutu wymordowali milion przedstawicieli plemienia Tutsi w odwecie za 500 lat podziału kastowego, a potem całe plemię Hutu zaczęło zapełniać obozy uchodźców w okolicy ze strachu przed zemstą. Duchowny miał przemówić do obu plemion i zastanawiał się co im powiedzieć. W końcu zaczął od anegdotki o ludziach z długimi nosami, którzy nienawidzą się z ludźmi z krótkimi nosami. Wybuchł śmiech. Ludzie śmiali się sami z siebie. Mówca perfekcyjnie rozładował napięcie - wydawałoby się - nie do rozładowania. Ale w dzisiejszej Polsce chyba by nie zadziałało. Wszyscy szybko pobiegliby sprawdzić, jakiej ci z PiS, lub ci z opozycji, długości mają nosy, a przede wszystkim kto jest ich krewnym, znajomym i kto od nich odbiera medale.