"Zjawisko sobowtóra, czyli osoby bliźniaczej fizycznie, chociaż w żaden sposób niespokrewnionej, od zawsze budziło grozę. Historie opowiadające o takich przypadkach nieodmiennie miały ponure zakończenie, obcy "brat bliźniak" zwiastował bowiem we wszystkich podaniach ludowych tragedię lub rychłą śmierć" - napisali w swojej niedawno wydanej książce o sobowtórach Przemysław Słowiński i Teresa Kowalik. W historii jednak najstraszniejsze nie są podobieństwa fizyczne, a polityczne i charakterologiczne. Historia podobieństw nieświętej pamięci Adolfa Hitlera i złej sławy Władimira Putina dowodzi tego aż nadto. Dodajmy, po pierwsze, że przecież do niedawna tak nie wolno było mówić. Nie wolno było porównywać Putina do Hitlera, bo zadrażniałoby to stosunki. Absolutny zakaz snucia tego rodzaju analogii mieli w wielu krajach urzędnicy, dyplomaci, źle patrzyli na to naczelni gazet. Przecież Wielka Wojna Ojczyzna to dla Rosjan świętość, walczył w niej ojciec Putina, cała kinematografia i pół lektur szkolnych w Rosji jest jej poświęconych. Co prawda, to Hitler napadł na ZSRR, który do tego czasu, jak się dało, Niemcom się podlizywał. Co prawda, gdyby nie amerykański sprzęt nie wiadomo jakby się skończyło. Co prawda, grubo ponad milion Rosjan walczyło po stronie niemieckiej. Ale o tym wszystkim mówić nie wypadało, a przede wszystkim porównywać Putina do Hitlera. Bo mu przykro będzie. Bo się wkurzy i nie wiadomo co zrobi. Po drugie, o ile wrażliwemu panu Putinowi przykrości sprawiać było nie wolno, to sobie nawzajem i owszem. Stosowana niegdyś zasada debat, że użycie argumentu "ad hitleram" automatycznie oznacza przegraną, jest od dawna martwa. Każdy polityk, który podskakiwał europejskiej oligarchii przez ostatnie lata był porównywany do Hitlera. Powszechnie używano takiego porównania w stosunku do George'a Busha juniora i Donalda Trumpa. U nas najbardziej wygadane i wylansowane autorytety socjologiczno-politologiczne z telewizora powszechnie porównywały władzę PiS do hitleryzmu, a Jarosława Kaczyńskiego do Hitlera. W prymitywniejszej formie wtórowali im mówiący zawsze jednym głosem artyści i celebryci. Rządząca prawica zresztą nie pozostawała dłużna, hitlerowcami nazywając proniemieckich polityków z Donaldem Tuskiem na czele. Radykalna lewica faszystami nazywa wszystkich na prawo od niej, a radykalna, opozycyjna prawica nie widzi większej różnicy pomiędzy Unią Europejską a Trzecią Rzeszą. W ten sposób wszyscy wszystkim zdążyli ubliżyć od Hitlera. A skoro wszyscy są Hitlerami to znaczy, że Hitlera nie ma. Tymczasem okazało się, że jest, a podobieństwa od lat były uderzające. Naciąganie pozorów demokracji do legitymizacji władzy, kult jednostki, straszenie wrogami, militaryzacja społeczeństwa, wybiórcze traktowanie historii i wyciąganie z niej elementów mocarstwowych. To wszystko obaj mają, ale to nie określa jeszcze podobieństwa. Nie sprawia, że Putin staje się Hitlerem. Tak robiło wielu. Pod kątem przejęcia władzy przez błyskawiczne odwołanie się do bezpośredniego głosu ludu dużo podobniejszy do wodza Trzeciej Rzeszy był Aleksander Łukaszenko. O podobieństwie Putina do Hitlera decyduje wiele czynników połączonych. Tak jak o podobieństwie dwóch ludzi do siebie nie decyduje tylko kształt nosa, rozstaw oczu, ich kolor, kształt czaszki czy sylwetka. Ale jeśli wszystko to jest na raz to mamy wspomnianego sobowtóra. Tak jest i w polityce. A uderzających podobieństw jest aż nadto. To własna moralność, którą buduje Putin i narzuca ludziom, niby konserwatywna, niby osadzona w rosyjskiej historii i tradycji, a tak naprawdę jego własna, dostosowywana do potrzeb. Wiąże się z tym podporządkowywanie państwu i owej alternatywnej moralności związków wyznaniowych. Można lubić lub nie Kościół w Polsce, ale mówi on mniej więcej to samo, zgodnie z tym, co ustanowiono kiedyś na soborze i co zgodne jest z naukami wiary i dogmatami. Cerkiew mówi to co mówi prezydent. To jest dla niej prawem bożym. Dlatego nie reaguje, choć w symboliczny sposób, na wojnę na Ukrainie. Co ciekawe, mimo usilnych prób, w Niemczech lat 30. nie udało się w takim stopniu podporządkować władzy kościołów protestanckich, tym bardziej katolickiego. Zapewne dlatego, spośród różnych grup zawodowych, do obozów trafił największy odsetek księży katolickich. Zbliżona aż nadto jest putinowska metoda podboju. Putin robi to nie w stylu sowieckim, czyli głównie przez kontrolowane przewroty stanów, a wręcz identycznie jak Hitler. Zabór kolejnych terytoriów i układy pokojowe z Zachodem. Legitymizacja przyłączenia terytorium przy pomocy referendum jak w Austrii. Eksponowanie siły. W końcu podlewanie wszystkiego militarystyczną propagandą wśród własnych cywilów i wojska. Maszyna propagandowa jest tak rozpędzona, emocje tak rozbuchane, ego tak rozdęte, że przed wojną cofnąć już się nie da. Dochodzą działania ludobójcze. W przypadku Putina nie tylko na Ukrainie, ale przede wszystkim kiedyś na Kaukazie (jak szybko świat mu zapomniał) i potem w Syrii. W końcu charakter wodza. Te napady gniewu, nie wiadomo czy kontrolowanego czy nie. Opisy rozmów Putina z jego oponentami i "partnerami" często wyglądają jak opis rozmowy Hitlera i Goeringa z czeskim prezydentem Hachą, który pod gradem pogróżek i pohukiwań wyrzekł się resztek niepodległości. Oksfordzki historyk Robert Service w książce "Na Kremlu wiecznie zima" opisuje wiele podobnych zachowań Putina. Lubi on, podczas rozmów przy stole - właściwie lubił, bo teraz swoich rozmówców sadza osiem metrów od siebie - nagle błyskawicznie podnieść się i spojrzeć na adwersarza z góry by go zastraszyć. Piękna jest zresztą u Service'a relacja o rozmowie z Condoleezą Rice, byłą sekretarz stanu w administracji George Busha juniora. Gdy Putin próbował podnieść się by spojrzeć na nią z góry, amerykańska polityk, ale też sowietolog, wstała szybciej, a założyła na tę okazję bardzo wysokie szpilki. Władimir zrobił się malutki, a potem przyznał: "ty, nas dobrze znasz". Ktoś powie, a ludobójstwo? Tak, Władimir Putin nie stworzył systemu obozów śmierci, nie miał takiej potrzeby, ale za jego czasów nastąpiła rehabilitacja systemu rosyjskich GUŁ-agów. Poza tym, niestety, istnieje duże prawdopodobieństwo, że w tej sprawie ostatniego słowa nie powiedział. Już dziś coraz bardziej zbliża się do użycia taktycznej, a może i strategicznej broni jądrowej. Na prawdopodobieństwo sięgnięcia po tę pierwszą przygotowywał zresztą Rosjan od lat. To dlatego między innymi propaganda putinowska bagatelizuje kwestię skażeń radioaktywnych, przedstawiając je jako zachodni mit. Nawet dzisiejsze zamknięcie się Putina, odcięcie od świata, brak zaufania do dawnych doradców i eskalowanie konfliktu za wszelką cenę mocno przypomina słynną, końcową scenę z filmu "Upadek". Choć na tak optymistyczny koniec na razie nie ma co liczyć, co najwyżej mieć cień nadziei.