Oczywiście jest to na swój sposób humorystyczne. Jeśli kilku polityków tego, co dziś nazywane jest w Polsce "lewicą", akurat na tę nazwę zdecydowało się wyłącznie dla żartu, by kolokwialnie nie rzec: dla jaj, to nawet im się udało. Wygląda na to jednak, że sprawę traktują ze sporą powagą, a przynajmniej tak to demonstrują. Inaczej - mam nadzieję - niż odbiorca komunikatów o wiekopomnym rozłamie na lewicy i odtworzeniu się jednej z najważniejszych formacji w historii Polski, matecznika Józefa Piłsudskiego i całej plejady ważnych postaci dla niepodległości Polski, w tym krajowej lub emigracyjnej walki z komuną po 1944 roku. Z drugiej strony może faktycznie wydarzenie potraktować poważnie? Spróbujmy. Może faktycznie Robert Kwiatkowski, bystry skądinąd i kulturalny facet, ale z dorobkiem i całą karierą zbudowaną w oparciu o organizacje młodzieżowe reżimu komunistycznego i zależną od Moskwy PZPR będzie symbolizował przywiązanie do tradycji niepodległościowej? Tym bardziej była działaczka tegoż PZPR, Joanna Senyszyn znana głównie z ataków na zapyziałą polską kruchtę, religię i tradycjonalizm będzie odwoływała się do tak ważnej dla PPS tradycji powstania styczniowego czy zrewoltowanych w 1905 roku robotników. Ci ostatni, jak wspominała pisarka Maria Dąbrowska, podczas swoich protestów częściej niż pieśni socjalistyczne śpiewali "Boże coś Polskę" i inne pieśni religijne. Pasuje do profesor Senyszyn jak ulał, tylko tembr głosu może być nieco inny. Wszystko co najlepsze u obojga wyżej wymienionych polityków łączy w sobie Andrzej Rozenek, były działacz koncesjonowanych organizacji młodzieżowych w PRL, a potem wychowanek tygodnika "Nie" wydawanego przez Jerzego Urbana, który był prekursorem modnego dziś już dość powszechnie obrzucania fekaliami tego, co wpisuje się w szeroko pojętą tradycję narodową. Do tego wszystkiego należy dołożyć koronny postulat dzisiejszej lewicy, jak ograniczenie nauczania historii w szkole i będziemy łącznie mieli całą tradycję dawnego PPS w pigułce. Z politykami nowopowstałego - choć pod starym szyldem - koła można się zgadzać w jednych sprawach, w innych nie zgadzać, na przykład Wojciech Konieczny budzi sympatię tym, że był mistrzem lekarzy w grze w koszykówkę. Ale jednak mało wiadomo o tym, by czy to przedwojenna PPS, czy ta na emigracji, zajmowały się popularyzacją tego sportu, za to na pewno z formacji, która brutalnie zniszczyła krajowy PPS, wywodzi się SLD, w którym pan doktor był. W ogóle z tym odwoływaniem się do rozmaitych przedwojennych czy późniejszych formacji zabawy było zawsze sporo. Polska roi się od byłych narodowców będących bezpośrednimi spadkobiercami przedwojennej endecji tylko bardziej pryncypialnymi. Także tych, których formacja właśnie zmienia tabliczkę ronda Romana Dmowskiego, sprowadzając jego dorobek do antysemickich haseł i nazywając go "faszystą". Politycy PiS skądinąd sami chętnie odwołują się też do tradycji PPS, niepomni, że równocześnie odwołują się do tradycji sanacyjnej, z którą od pewnego momentu PPS było aż nadto nie po drodze. Jest jeszcze PSL, czyli w swoim mniemaniu bezpośredni uczniowie Wincentego Witosa i Stanisława Mikołajczyka razem wziętych, a de facto będący spadkobiercami, nie tylko politycznymi, ale też majątkowymi, ZSL. Formacji, która przed siedmioma dekadami ów PSL, jak to się mawia, zaorała. Nie trzeba dodawać, że korzystając z mało demokratycznego wsparcia. Wszystko to trochę śmieszne, ale bardziej jednak głupie. Szczególnie w przypadku rozmaitych byłych działaczy PZPR czy SLD chowających się za antykomunistami sprzed wieku - Daszyńskim czy Pużakiem. Napisałbym, że bank hipokryzji rozbity, ale krajowi konkurenci grają ostro i niejedno pewnie jeszcze zobaczymy.