Przepychanka na to, kto ma "młodych", a kto "starych" odżyła znowu przy okazji spotkań jakie odbywał ewidentnie szukający pomysłu na siebie w polskiej polityce Donald Tusk. Przyboczni z Koalicji Obywatelskiej z dumą poinformowali o frekwencji publikując zdjęcia młodszej części publiczności. Ich polityczni przeciwnicy z miejsca odpowiedzieli publikowaniem zdjęć starszych osób. Mówiąc krótko - standard. W końcu kiedyś to prawica, pewnie i z niżej podpisanym włącznie, z dumą obnosiła się z tym, że jej jest Marsz Niepodległości, stadiony i młodzi bezrobotni, a władza PO opiera się na utuczonych pierdzielach. Potem z chęcią wypominano wiekową średnią, mocno powyżej przeciętnej, na marszach organizowanych przez KOD. Z kolei dzisiejsza opozycja, niegdyś władza, z upodobaniem wypomina PiS, że to partia emerytów i z dumą obnosiła się z jesiennymi demonstracjami sprzed półtora roku, gdzie udało się pozyskać sporą ilość uczestników należących do zupełnie już młodych grup wiekowych, czyli jak to mawiano w poprzednim ustroju edukacyjnym - gimbazy. Z tego podejścia i nieustannego licytowania się na to, kto jest młodszy, kto ma młodszych na spotkaniach, kogo popierają dzieci, musiałby być dumny dawny, niesławny przywódca Kambodży Pol Pot czy chiński towarzysz Mao podczas tak zwanej rewolucji kulturalnej. Obaj też postawili na młode pokolenie i postanowili wykruszyć starsze. Szczęśliwie dla naszych seniorów, "boomerów" i innych grup nie kwalifikujących się do młodzieży, u nas odbywa się to nie przy pomocy kijów bambusowych czy kałasznikowów, a za pomocą zwykłego szyderstwa. Nie krępują się w tej sprawie i lewicowcy tak niby lubiący frazesy o politycznej poprawności, ejdżyźmie czy wykluczeniu, i "liberałowie" z PO, którzy niby odwołują się do klasy średniej, a także oporów nie mają niby to stroskani losem emerytów czy kombatantów prawicowcy. Jak przychodzi co do czego, zaczyna się licytacja na wiek. Dzieje się to praktycznie zawsze i wszędzie, no chyba, że do nielubianego rządu przyjdzie akurat jakiś mody, i na jeszcze dużo młodszego wyglądający minister. Wtedy bez ogródek wypomina mu się i młodość, i wygląd. "Najbardziej mnie wk...a u młodzieży, to że już więcej do niej nie należę" - śpiewał w swoim czasie Kazik Staszewski i myślę, że w moim podejściu jest z niego sporo. Ale szczerze mówiąc kult młodości w polityce zupełnie mnie nie przekonuje. Owszem, niski numer pesel bywa przydatny i powinniśmy mieć takich osób jak najwięcej. Tylko to może uratować polską demografię, system emerytalny, młodzi są potrzebni na wojnach i ich pokojowym przedłużeniu, czyli sporcie. Są kluczowi w sprawach reprodukcji i nieraz bardziej pracowici i wydajni. W dodatku im ich więcej, tym lepiej żyje się starszym, bo tym bogatszy system emerytalny. Ale jaką mają kompetencje by dokonywać najlepszych wyborów czy podejmować należyte decyzje jako wpływowi oficjele? Nie darmo, na przestrzeni dziejów do rozmaitych rad i ciał decyzyjnych powoływano ludzi dojrzałych czy nawet czasem wręcz starszych. Nie darmo bierne prawo wyborcze to dla kandydatów w wielu krajach, w tym w Polsce, jest surowsze niż czynne, czyli to które określa wiek głosującego. Nie darmo prezydentem może zostać u nas kandydat, który skończył 35 lat. Taki, który już trochę pożył, coś zobaczył, trochę zarobił, w czymś wziął udział, parę razy się sparzył. Który ma jakieś zobowiązania i jakieś poważne, także prywatne odpowiedzialności, które mają się przełożyć na odpowiedzialność za dobro publiczne. W praniu różnie to oczywiście wychodzi, ale jeśli młodzi są tacy we wszystkim lepsi to niech o losach państwa decydują w ogóle dzieci, jak we wspomnianym horrorze mistrza Kinga. Środowiska lewicy już postulują obniżenie prawa do głosowania do szesnastego roku życia. Czemu nie pójść dalej i nie dać wszystkim dzieciom praw wyborczych. Łącznie z tymi, które jeszcze są przy pępowinie. Oprócz oczywiście tych, którym akurat nie udało się przetrwać pełnej realizacji innego z ważkich postulatów postępowej lewicy.