W sumie to już taka nasza nowa świecka tradycja, że obie strony końcówkę adwentu, czyli wedle tradycji naszego kontynentu, refleksji, pokuty i oczekiwania, spędzają na podkręcaniu nastrojów społecznych do czerwoności i próbie sprawdzenia czy potencjometr agresji i nienawiści ma jeszcze kolejne stopnie na skali. W tym roku też żadna ze stron nie zawiodła. Były polityk lansujący się jeszcze niedawno na tego najbardziej europejskiego, cywilizowanego i eleganckiego zrobił rzecz, która jednak w Polsce po 1989 roku się nie zdarzyła żadnemu z kluczowych polityków. No może poza Lechem Wałęsą, którego jednak, nie oszukujmy się, nikt od dawna nie traktuje poważnie. Tym razem to jednak Donald Tusk wezwał do zabójstwa czy samobójstwa urzędującego, wybranego przez Polaków na dwie kadencje, prezydenta. Fakt posiłkowania się przy tym, pisanym w zupełnie innych czasach, odnośnie do innej sytuacji, wierszem Czesława Miłosza nie ma większego znaczenia. Czy jakby ktoś, mówiąc do Tuska, cytował "kulę w łeb" Broniewskiego to by go cytat usprawiedliwiał? Wątpliwie. Skąd inąd można by tę zabawę ciągnąć w nieskończoność. Można by na kolejnych demonstracjach cytować Włodzimierza Majakowskiego mówiąc, że czas by przemówił "towarzysz Mauzer", "zemstę na wroga mimo Boga" z Dziadów Mickiewicza, a także stary kawałek Liroya o "przeleceniu córek" i "pociągnięciu kota z dwururki". Jak się bawić Panie Przewodniczący i drodzy demonstranci, to na całego. Przecież to nic takiego. Licentia poetica. Ostatecznie obecne na opozycyjnej demonstracji damy, które na transparencie zapowiadały, że swoich przeciwników chcą wysłać do Auschwitz, też mogą się tłumaczyć, że użyły tylko takiej metafory. Donald Tusk rozbił bank, ale jego przeciwnicy też przed świętami dali - jak to mawiają bumersi - czadu. Rozpętali kolejną wojnę o może i pożyteczny przepis z perspektywy wieloletniego kształtu rynku medialnego, ale dziś jednoznacznie kojarzony z losami własności jednej ze stacji telewizyjnych, wrogiej władzy i sympatyzującej z władzą poprzednią. Mało mamy dziś problemów i pól sporu. Nie dość gorąca jest sytuacja. Trzeba było dorzucić do pieca i tak rozgrzanego walką zwolenników i przeciwników szczepień. Sprawdzić czy nie pęknie. W sumie zaczynam obawiać się, czy do Nowego Roku nie wydarzy się jeszcze coś w temacie aborcji, by awantura społeczna była jak przed rokiem jesienią - pełna. By sylwester był na bogato. Ale czy naprawdę ludzie w święta rzucą się sobie do gardeł? Czy z braku pod ręką znienawidzonego prezydenta w ramach realizacji misji zleconej przez Przewodniczącego wyrządzą, choć werbalną krzywdę rodzeństwu lub rodzicom, albo zastaną zamknięte drzwi domu rodzinnego jak bohaterka świetnej komedii "Nie patrz w górę"? Czy będzie jak w troskliwych opisach o awanturach wigilijnych i wojnie polsko-polskiej w mediach, które zarazem nieustannie tę wojnę podgrzewają? Nie mam badań, ale mam własną próbę badawczą. Być może koślawą. Wystarczy opuścić bańkę "warszawki", oddalić się od liderów społeczno-politycznych, pojechać na prowincję, do zwykłego świata. Takiego gdzie się czasem kłóci, czasem płacze, a czasem bije. O politykę, ojcowiznę, miłość, wszystko inne, bo ludzie na całym świecie od zawsze kłócą się czasem ze sobą. Ale w Wigilię się zapomina i jedna. Czego Państwu życzę z okazji kolejnej rocznicy Bożego Narodzenia.