Przed kilkoma dniami Karen Szachnazarow, reżyser, szef rosyjskiej potęgi filmowej - Mosfilmu i człowiek ponoć słuchany na Kremlu, stwierdził w rosyjskiej telewizji, że Łukaszenko przegrywa graniczną batalię z Polską. Przyczyną miały być między innymi niedopuszczanie do granicy mediów i organizacji pozarządowych, co dawało możliwość wywołania chaosu i dekonstrukcji polskiej obrony granicy. Z naszej perspektywy jest to mocny argument, by faktycznie blokada informacyjna była utrzymana. Nie jestem jednak jej zwolennikiem, ale jeśli ją zdejmiemy, to musimy mieć pewność, że pan Szachnazarow dalej będzie niezadowolony. Uczciwie i otwarcie, by nie było wątpliwości, choć zapewne niezbyt odkrywczo: jestem w tym sporze całkowicie, sercem i rozumem, po stronie naszych służb granicznych, wojska i policji. Szczególnie tych zwykłych funkcjonariuszy, zmarzniętych, pryskanych gazem, obrzucanych kamieniami i nie wiedzących, czy nagle nie padnie strzał, a do tego mieszanych z błotem przez część naszej opozycji, a także związanej z dawnym obozem władzy prominentnej publicystyki z Tomaszem Lisem na czele. Nie zmienia to faktu, że uważam, iż dalsze utrzymywanie strefy granicznej jako zamkniętej dla mediów jest błędem i stanowi niezbyt zdrowy precedens. Z przyczyny oczywistej. Jest to ograniczenie naszego prawa do bycia informowanymi o tym co dzieje się w tym bardzo newralgicznym kawałku naszego kraju, a media powinny patrzeć także, a nawet szczególnie tam, władzy na ręce i nogi. Tylko czy oznacza to powrót do tego co widzieliśmy na początku kryzysu? Do pytania funkcjonariuszy o nazwiska i grożenia im? Posła Sterczewskiego biegającego z reklamówkami i posła Szczerby z pizzą? Nagrzanych działaczy i działaczek tnących podobnie jak białoruscy agenci przygraniczne druty, tylko z naszej strony? Stert kłamstw, bredni i informacji pochodzących z "anonimowych źródeł", które w dzisiejszych polskich mediach bardzo często, jak nie zazwyczaj, oznaczają już źródła istniejące wyłącznie w rozpalonych wyobraźniach redaktorów? Dziwnych, świeżo powstałych fundacji, które dysponują "swoimi informacjami", których nigdzie indziej nie da się potwierdzić? Przecież w Polsce dziennikarzem może być każdy. Wystarczy upoważnienie z redakcji. Swojego czasu jeden z portali historycznych zapewnił wszystkim swoim forumowiczom dostęp do archiwów państwowych, rozdając im legitymacje prasowe. Z kolei znany specjalista od prawa medialnego i autorskiego, Piotr Vagla Waglowski wyrobił sobie stałą przepustkę do Sejmu na podstawie zaświadczenia o pracy w jednoosobowej redakcji, które sam sobie wydał. W ten sposób nie tylko każdy może zostać dziennikarzem z legitymacją, ale odpowiednio zmotywowana instytucja jako swoich korespondentów mogłaby zacząć rejestrować emigrantów naganianych przez Łukaszenkę do Polski. Absurd? Bo absurdem byłoby ponowne dopuszczenie do tego, że polityczni cwaniacy i rosyjscy agenci będą dyskontować sytuację, a histerycy dawać upust swoim emocjom, przy okazji niszcząc bezpieczeństwo państwa od środka. Jedynym rozsądnym wyjściem wydaje mi się stworzenie jakiegoś korpusu. Wybranie kilkunastu osób z większych redakcji, z jakimś doświadczeniem, które faktycznie będą miały do granicy dostęp. Żeby było jasne, z redakcji znajdujących się po obu stronach politycznej barykady. Pewnie i tak wielu nakłamie, a czujna władza do wszystkiego ich nie dopuści, ale przynajmniej będziemy mieli poczucie, że jesteśmy choć trochę lepiej poinformowani. Z drugiej zaś strony powinniśmy mieć względną pewność, że nasza granica jest atakowana tylko z jednej strony, bo przecież na lansie posła Sterczewskiego i wzruszeniach europoseł Ochojskiej Mińskowi i Moskwie zależy nie mniej jak na transportach z Bliskiego Wschodu.