Frank, bohater znakomitego, autokrytycznego serialu "Lilyhammer" ląduje w na krótko w norweskim więzieniu. Podczas rozmowy z adwokatem strażnik przynosi ciasto, które "zostało z pieczenia", a podczas opuszczania więzienia personel więzienny pomaga mu zapakować do samochodu zabawki dla dzieci wykonane w przywięziennym warsztacie. Nakręcony kilka lat po masakrze na wyspie Utoya serial wzbudził ponoć w Norwegii spore emocje. Problem w tym, że porównując kpiny scenarzystów "Lilyhammer" ze skandynawskiego państwa opiekuńczego do historii Breivika to jest to tylko łagodne trącanie patykiem systemu. Prawda jest mniej zabawna, a bywa dużo bardziej straszna. W tym tygodniu morderca 77 osób, w większości dzieci, zwrócił się do sądu o przedterminowe zwolnienie. Oczywiście wniosek zostanie odrzucony, ale przy okazji mógł efektownie przypomnieć o swoim istnieniu. Przekazać, że żyje i nie dał się. Wezwać na świadka jakiegoś neonazistę, zapewniając temu ostatniemu publicity. W końcu pozdrowił swoich zwolenników nazistowskim gestem. Przy okazji przypomnieliśmy sobie jak wygląda "zaostrzony" rygor więzienny, którym Breivik jest "torturowany". To trzy cele, więzienny apartament z telewizorem, grami, wideo, komputerem i sprzętem fitness. Ile macie pomieszczeń w domach na jednego mieszkańca? Polskie przeciętne mieszkanie ma tyle, a mieszkają w nim średnio cztery osoby. Jak przeczytałem w Interii, Breivik od 2015 roku jest także resocjalizowany poprzez studia licencjackie na Uniwersytecie w Oslo. Kierunek studiów to politologia. Nie można zarzucić, że nie dobrany zgodnie z zainteresowaniami. Nie znam Norwegii i nie wiem czy jeszcze budzi to jakieś masowe oburzenie. Ale krótka medialna kwerenda z ostatnich lat pokazuje, że system tak troszczący się o masowego mordercę w innych przypadkach potrafi być bardzo stanowczy i bardzo nieludzki. Przede wszystkim w sprawach odbierania dzieci rodzicom, często na podstawie nieprawdziwych przesłanek, samego podejrzenia, uprzedzeń. Tak jak było w przypadku dziewczynki, którą brat uderzył zabawką drewnianą w czoło, a urzędnicy owianego zła sławą Barneverentu z miejsca uznali, że to przemoc rodzicielska, umieszczając dziecko w rodzinie zastępczej. Jak to jest, że to samo państwo potrafi bezwzględnie niszczyć ludziom w ten sposób życie, a równocześnie otacza opieką zbrodniarza? Czy jakiś Popper, Lippmann czy inny Bergson, pisząc o liberalnej demokracji i społeczeństwie otwartym naprawdę to miał na myśli? A może konsekwentni, twardzi Norwegowie po prostu doprowadzili sprawę do końca, nie mając po drodze tylu wahań i nie zatrzymując się tak często jak inne nacje w realizacji resocjalizacyjnej utopii? Może to logiczny kres drogi, którą wyznaczyła lewicowa wizja nowego, wspaniałego świata? Nie mam pojęcia, ale historia Breivika to jakieś koszmarne, groteskowe, przerysowanie zjawiska, z którym się styka cała Europa, w tym Polska. Mniej więcej 7 lat temu duża część naszego kontynentu, w tym wiodący w głoszeniu realizacji haseł "liberalnej demokracji" Niemcy przyjęły niekontrolowaną falę przybyszów. Towarzyszyło temu podwójne kłamstwo. Po pierwsze, że wszyscy oni są uchodźcami z regionów zagrożonych wojną czy głodem, po drugie, że wszystko jest pod kontrolą. Nie było ani tak, ani inaczej. Towarzyszył temu też silny nacisk i stygmatyzowanie krajów Europy Środkowej, że nie postępują identycznie. Czy wpuszczenie setek tysięcy, milionów osób nie mających szans na asymilację, nieraz oszukanych, nie będących siłą rzeczy zainteresowanych udziałem w całej tej liberalnej demokracji tej ostatniej służyło czy nie? Sama Angela Merkel, osoba rzadko przyznająca się do błędów, miała co do tego potem wątpliwości. Wątpliwości dziś nie ma za to Janina Ochojska, a także wiele innych osób twierdzących, że państwo polskie i jego funkcjonariusze chroniący granicy to ktoś w rodzaju "faszystowskiego reżimu". Tym razem wiadomo, że robią to w obliczu ludzkiej fali już nie tyle niekontrolowanej, co kontrolowanej przez wrogą nam dyktaturę. Zapewne większość tych ludzi to zwiedzeni kłamstwami niewyedukowani nieszczęśnicy, ale wiadomo, że jeśli będzie można między nimi umieścić terrorystów, przestępców czy zwyrodnialców, a potem za pomocą służb pomóc im już w Polsce, to reżim Łukaszenki stanie na głowie by to zrobić. Nie przeszkadza to posłankom opozycji bredzić o obozach koncentracyjnych, a kolegom dziennikarzom o rzekach, którymi spływają setki trupów. Czy jest to faktycznie działanie, którego finalnym efektem ma być demokracja, czy nawet jakiś postęp społeczny w duchu lewicowych wartości, którym hołdują? Nie wyznaję lewicowych wartości, więc może dlatego widzę w tym sprzeczność. Podobnie jak widzę sprzeczność w nieustannym ględzeniu o walce z faszyzmem i wartościach obywatelskich, a potem pozwalaniu zwyrodnialcowi i naziście na wygłaszanie swoich manifestów w warunkach dużo bardziej komfortowych niż Hitler miał pod koniec wojny w swoim bunkrze. Podobnie jak nie widzę obrony jakichkolwiek wartości w domaganiu się zaprzestania chronienia granic świata, który rzekomo ma owe wartości gwarantować.