Barbara Kurdej-Szatan mająca ewidentnie poważne problemy zawodowe w związku ze swoim chamskim wpisem o Straży Granicznej znalazła nową formę aktywności medialnej. Gęstymi łzami rosi studia telewizyjne, opowiadając jak teraz jej ciężko. Nad zaszczuwanymi przez część mediów i celebrytów strażnikami czy żołnierzami niewątpliwie ma tę przewagę, że tym ostatnim ani nie wolno, ani nie wypada robić to samo. Mnie zastanawia jednak inna rzecz w tym wszystkim. Jak to jest, że wszyscy żyjemy od dłuższego czasu wpisem osoby właściwie to znanej nawet już nie z jakiś ważnych ról filmowych, a z reklamy. Reklamę można jeszcze zrozumieć. W gruncie rzeczy chodzi przecież często o to, jak we wspomnianym przypadku, by ładną buzią czy głosem przykuć na chwilę uwagę. Utrwalić w pamięci markę. To dziś dużo ważniejsze niż sama informacja o produkcie. No ale przecież nie tylko z reklamą mamy do czynienia. Przeczytałem, że obecne męczeństwo pani Kurdej-Szatan polega także na tym, iż jeden jej wpis w mediach społecznościowych wart jest kilkanaście tysięcy złotych. A właściwie był, bo teraz traci kontrakty. W przypadku innych celebrytów jest podobnie. Czasami są już nawet nimi nie telewizyjne prezenterki, sportowcy, gwiazdorzy programów o tańczeniu czy śpiewaniu, a po prostu dziewczyny, które zdobyły popularność ponętnie się prezentując w serwisie społecznościowym. Wszyscy znamy ten system, większość z nas go akceptuje. Problem nie leży w tym, że ktoś pokazuje ładny biust na zdjęciach albo dostał się do telewizyjnego show. Zaczyna się dalej. Zaczyna się tam, kiedy takie osoby zaczynają wciskać rozmaite produkty, i to niekoniecznie bieliznę, kremy czy kluby fitness, ale na przykład medykamenty lub usługi finansowe. Ale i to jest ciągle wierzchołek góry pieniędzy i ludzkiej głupoty, z którą mamy do czynienia. W którymże w końcu zakładzie mechanicznym nie wisiał w latach 90. kalendarz z "gołą babą" reklamującą oleje? Prawdziwy dramat jednak rozgrywa się wtedy, kiedy celebryci, gwiazdy, posiadaczki znanych pup, zaczynają zajmować się sprawami naprawdę w gruncie rzeczy poważnymi - bezpieczeństwem granic, szczepieniami, klimatem, imigracją, kwestiami płciowymi. Zostawiając na chwilę nieszczęsną panią Kurdej-Szatan - oby zmądrzała, a internet przestał już jej dokuczać - weźmy tę ostatnią, najmodniejszą globalnie kwestię. Przecież spór o prawa, rolę i status grupy zaliczającej się do tak zwanego LGBTQ, czy jak ten skrót teraz się tam rozwija, to niezwykle skomplikowana sprawa z pogranicza biologii, etyki, antropologii, medycyny, filozofii, prawa i czegóż tam jeszcze. Jak się okazuje czy to muzycy z Przystanku Woodstock, czy pani perfekcyjna gosposia, czy całe tabuny aktorów teatralnych lub gwiazd Instagrama, wszystko o tym wiedzą i tą wiedzą dzielą się ze światem bez wahań i litości dla myślących inaczej, których pakują do wora z faszystami i mają dyskusję z głowy. Oczywiście ludzie ci są i powinni być autorytetami w dziedzinach, w których odnieśli sukces. Niech aktor opowiada o grze scenicznej, a "instagramerka" o tym jak sobie zrobić zdjęcie. Ale jakież znaczenie dla klimatu i poważnej naukowej rozmowy o tym jak się zmienia i co go zmienia, ma opinia tabunów gwiazdorów, z których większość zapewne nie była orłami z fizyki, chemii i geografii? Efekt tego wszystkiego nie może być dobry i obyśmy się o tym przekonali jak najpóźniej i jak najmniej tragicznie. W znanej bajce Andersena nieistnienie szat króla uzmysłowił wszystkim mały chłopczyk krzycząc: "król jest nagi". Ale to tylko bajka. W życiu, możemy krzyczeć, ile wlezie, a i tak wszyscy będą się nabierać. Nawet jeśli ta nagość będzie całkiem dosłowna i nic za nią szło nie będzie.