Jeden dzień roboczy zajęło sądowi wypuszczenie Sławomira Nowaka z aresztu po tym jak Donald Tusk ogłosił go więźniem politycznym reżimu pisowskiego. Kolejny dzień zajęło ukraińskiemu CBA wydanie komunikatu, że Nowak miał przyjąć niecały milion dolarów łapówek za kontrakty na budowę dróg na Ukrainie. Wszystko to są sprawy oczywiście przypadkowe, choć jeśli wierzyć teoretykom katolickim, że przypadek to tylko ateistyczna nazwa działania boskiej ręki, to trzeba przyznać, że momentami jej ścieżki wydają się niezwykle logiczne jak na coś co ma być dla człowieka nieogarnięte. W związku z tym, paranoicy niektórzy, albo ludzie o takich skłonnościach, jak niżej podpisany, zaczynają zastanawiać się nieśmiało, że może to jednak nie przypadek. Oczywiście niesłusznie. W końcu polityk o tak ugruntowanej, międzynarodowej opinii i zawsze nieskazitelnej postawie etycznej jak Donald Tusk, a także instytucje tak dziś ponoć prześladowane jak sądy polskie, swojej jakości dowodzące w przeszłości choćby procesami byłych komunistów, musimy mieć do czynienia, jak to kiedyś mawiano, z czystej wody koincydencją. Przecież absolutnie niemożliwe, nierealne wręcz jest to by taki sąd uprzedził prominentnego polityka o tym, że podejmie decyzję o wypuszczeniu Nowaka. Jeszcze mniej możliwe jest to by ją z nim ustalał. A już najbardziej niemożliwe jest to, by sąd podjął decyzję pod wpływem owego polityka. Taką koincydencję może zrodzić tylko chory umysł. Przecież to byłoby nieregulaminowe. Bezprawne wręcz! Nie w przypadku polskiego sądu i Donalda Tuska, tam się takie rzeczy nie mogą zdarzyć. Zresztą przypadki chodzą po Polsce i wchodzą w każdy zaułek. Weźmy wspomniane sądy. Nie da się ukryć, że PiS ma z nimi całkiem sporo kłopotu ostatnio, a część wyroków wygląda na cokolwiek motywowane politycznymi uprzedzeniami wobec tej formacji, mówiąc najoględniej. Ale przecież najskuteczniejsza i najbardziej szlachetna w swej bezinteresowności elita prawnicza prawicy, w osobie koalicjanta, od sześciu lat robi porządek z kastą, a kasta jęczy jak to jest prześladowana. Jak to jest, że taka drużyna mistrzów wzięła się za reformowanie sądów i po kilku latach działają one fatalniej niż działały, a spora część sędziów zamieniła się już otwarcie w radosnych, opozycyjnych aktywistów politycznych? Czy może mieć to coś z partactwem? Może ktoś po prostu nie umiał za wiele, poza groźnym pohukiwaniem, albo całe to pohukiwanie było picem na wodę? Nieprawda. To zła odmiana przypadku - pech. Tak wyszło po prostu. Podobnie, jak tak po prostu wychodzi, tym razem to będzie dobra wersja przypadku, czyli fart, że Sławomir Nowak zapewne za jakiś czas dostanie odszkodowanie za prześladowania za czasów pisowskiego reżimu. Wtedy za boazerii będzie mógł wydobyć resztą ciężko zaoszczędzonych pieniędzy, które upychał po ścianach tylko po to, by nie obciążać w trudnym czasie systemu bankowego, i wreszcie zacznie jakoś żyć w świecie, którym włada przypadek. Tylko czasem zdarzy się jakiś niedowiarek w rodzaju czeczeńskiego satrapy Achmata Kadyrowa, który po tym jak po raz kolejny próbowano go zamordować (w końcu zrobiono to skutecznie zresztą) miał stwierdzić refleksyjnie: "próby zamachu na mnie nie były przypadkowe".