Faktycznie, białoruski przywódca ma co świętować, bo rzadko odnosi takie sukcesy na niwie międzynarodowej. Jeśli, któryś z bezpieczniackich strategów z otoczenia Łukaszenki przewidział, że tak będzie, to pewnie dostanie duży medal. Szczególnie, jeśli zauważył, że wroga Polska jest tak podzielona, że część mediów będzie gładko powielać dezinformację płynącą z Mińska. A także, że część świata politycznego zacznie działać wbrew interesom własnego państwa i reprezentowanego przez nich społeczeństwa, myląc je z interesami rządu, a do tego wszyscy Polacy rzucą się sami sobie wzajemnie do gardeł, zapominając o tym co się dzieje wokół nich. W ten sposób trzecia wojna światowa może faktycznie minąć Polskę, a przynajmniej świadomość dużej części Polaków. Będą do końca skupieni na Kaczyńskim i Tusku nawet jak zewnętrzne wydarzenia sprawią, że świat zostanie zmieciony, tego nie zauważą. Jesteśmy parodią mnicha buddyjskiego całkowicie zatopionego w medytacji i nieczułego na zewnętrzne wydarzenia. Parodią, bo mnich buddyjski buduje wewnętrzny, duchowy ład, a my chaos. Co się więc stało? Jak to jest, że informację o okolicznościach rzekomej (czy domniemanej) śmierci nastolatka bezkrytycznie powielają nasze media i cały niemal opozycyjny obszar mediów społecznościowych, nie sprawdziwszy nawet, że jedynym jej źródłem mogą być białoruskie przekazy propagandowe dalej rozsyłane przez fundację o niejasnym finansowaniu? Co kieruje ludźmi, którzy działają wbrew, co ciekawe, sondażom, racji stanu i zdrowej logice? Przecież mogliby krytykować rząd i Straż Graniczną, że w sprawie bezpieczeństwa granicznego, jeśli już, to zbyt mało robią, nie angażują w sprawę dostatecznie wspólnoty międzynarodowej, że to możliwy początek wojny hybrydowej o regionalnym albo i globalnym znaczeniu? Oni zamiast tego krzyczą o rozbieraniu płotu granicznego i prześladowaniu żołnierzy narażających się dla nich na granicy. A przecież, gdyby spełniono postulaty posłów Sterczewskiego i Gduli i tych miłych, serdecznych bez wyjątku ludzi przyjęto, Łukaszenka zadbałby o jeszcze więcej i katastrofa humanitarna byłaby zmultiplikowana. Więcej tragedii, więcej cierpienia, więcej martwych dzieci, bo ludzie batiuszki z Mińska i cara z Kremla względów nie mają, za to wiedzą czym wzruszyć, czym podgrzać atmosferę i czym rozbić wroga. W dużym stopniu jego wrodzonym infantylizmem, który reprezentują rozliczni reprezentanci naszych elit. Ganianie się ze Strażą Graniczną, sprawdzanie komu się uda przekroczyć strefę, wymyślanie, bądź powtarzanie wymyślonych bajek, czyż nie jest to dziecięce, słodkie? Byłoby nawet niewinne, gdyby nie odbywało się w tak napiętej sytuacji. Jak każda dziecinność jest to połączone z ignorancją. Abstrahując już od historii wiernych Lassie za swoimi panami pieszo idących z Kandaharu do Białegostoku. Oto spotkać się możemy na przykład z rzekomą tragedią tureckich Kurdów, którzy przez Białoruś zmierzają do Polski. Niewątpliwie, sytuacja Kurdów jest ciężka, ale jako obywatele Turcji bez większych problemów mogliby po prostu szybko załatwić sobie wizy i przyjść, choćby i na piechotę, przekraczając przejścia graniczne! Można by wymieniać. Zresztą dziecinność udziela się obu stronom. Ministrowie rządu, przedstawiając rzeczywiście mocne fakty na temat powiązań i fascynacji części z przybyszów, przede wszystkim z terroryzmem czy islamistyczną przemocą, nie omieszkali zilustrować tego zdjęciem, które stało się bohaterem tygodnia. Nie, nie uważam, że posiadanie zdjęć zoofilskich w komórce jest czymś normalnym, nawet jak "krążą po internecie", jak to argumentowali niektórzy. Należało to ujawnić, ale nie pokazywać w ten sposób przecież! W ten sposób panowie skutecznie przykryli własny przekaz. A cały naród i jego przedstawiciele w mediach i polityce? Od tygodnia - w momencie gigantycznego zagrożenia - rozmawiają o krowie, która była koniem. Pozostaje sprawdzić, czy nie było jej na urodzinach u Roberta Mazurka.