Były prezydent Barack Obama doszedł do wniosku, że Polska stała się krajem autorytarnym, a wiedzą to oczywiście podzielił się ze społeczeństwem globalnej wioski za pomocą mediów. W sumie powinniśmy być mu wdzięczni, bo przecież mógł nas określić jako kraj totalitarny, faszystowski, a nawet nazistowski, a tu tylko autorytaryzm. W końcu swojego czasu mówił o polskich obozach śmierci. W Polsce oczywiście z tego powodu część komentatorów zachwyciła się nad przenikliwością amerykańskiego polityka, który dokopał Kaczorowi - dyktatorowi, a część obruszyła nad jego ignorancją, manipulacją lub politycznym zacietrzewieniem, każącym wypowiadać opinie o kraju, którego zapewne nie jest w stanie pokazać na mapie. Tylko czy na pewno to, czy Obama nas pochwali, powinno być powodem wielkiej radości lub rozpaczy? Szczerze mówiąc, zaczyna być mi to coraz bardziej obojętne. Kiedy nas Zachód najbardziej chwalił? Kiedy przyzwalaliśmy na zjednoczenie Niemiec, kiedy wyprzedawaliśmy nasze instytucje finansowe i gospodarcze. Najbardziej demokratyczną z demokracji dla USA byliśmy, kiedy podpisywaliśmy kontrakt na tak zwany offset na myśliwce F-16, wokoło którego działy się zresztą rzeczy, które jakiś obiektywny komentator raczej nie uznałby za typowe dla demokracji. Parę osób, które miały co do przetargu wątpliwości, zostało wyeliminowane dość niecnymi metodami z gry politycznej. Dla Francji byliśmy super, kiedy mieliśmy od niej kupować helikoptery, albo wcześniej, kiedy sprzedaliśmy polskiego państwowego operatora telefonicznego... francuskiemu państwowemu operatorowi telefonicznemu. Byliśmy też fajni, kiedy trzeba było wysyłać wojsko do Afganistanu, Iraku, popierać niemieckie interesy w Europie Środkowo-Wschodniej. "Nie ufaj Grekom, gdy przynoszą dary" - pisał Wergiliusz. Dwa tysiące lat temu, a wciąż aktualne. A jak nie chcemy darów, albo do władzy dochodzi ktoś, kto się stawia, kto nie należy do tej samej grupy w europarlamencie, albo nie jest zblatowany z amerykańskimi Demokratami i bliskimi im mediami to okazuje się, że rodzi się najpierw zagrożenie demokracji, potem autorytaryzm, do 2022 będziemy mieli już pewnie totalitaryzm pełną gębą. To nic, że choćby polsko-polska awantura, skłócone media, elity i naród pokazują, że mamy wolność słowa i korzystamy z niej bez opamiętania. Główne strony sporu mają za sobą potężne siły i instytucje i nie wahają się ich użyć. Nie jest to ani estetyczne, ani zbyt miłe, ale na pewno nie jest świadectwem dyktatury. Liberalni liderzy zachodniego świata niestety często swój liberalizm rozumieją tak, że wolność i pluralizm są tylko wtedy, kiedy niemal wszyscy śpiewają w jednym chórze z nimi, a ludzie myślący inaczej niż oni zepchnięci są do gett i naznaczeni jako "faszyści". Oczywiście to nie cały problem jaki mamy z komunikacją ze światem i nikt tu nie jest bez winy. PiS komunikuje się z zagranicą często tak, że słoń w składzie porcelany jawi się jak subtelna baletnica, a dużo sprawniejsi w tym przeciwnicy obecnej władzy, z niedawną noblistką włącznie, opowiadają dyrdymały o tym, że jest tu tak jak na Białorusi albo i gorzej. Tyle, że pozostaje pytanie, czy naprawdę musimy być nieustannie jak u Słowackiego "pawiem i papugą" narodów, czekać na to aż będziemy mogli się puszyć pochwałami i bezrefleksyjnie je powtarzać. Może po prostu przejmować się krytyką tylko jak ona ma jakiś sens albo wymaga rzeczywiście ostrej reakcji, choćby jak wtedy, gdy ten sam prezydent Barack mówił o "polskich obozach śmierci".