Kiedy słyszę o wielkich tego świata mających naprawiać coś tam na świecie, to budzi się we mnie spory krytycyzm, a gdzieś w tyle głowy kołacze znana pieśń z czasu po powstaniu listopadowym (niestety skradziona potem przez komunistów) o tym, że naród walczył, a panowie "w stolicy radzili" i "palili cygara". Tym bardziej, kiedy w czasie tego spędu nieustannie bombardowana jest heroiczna Ukraina, a Rosja przygotowuje się do kolejnego natarcia. Ale to radzenie panów od cygar tym razem może być jednak przydatne. Spora w tym zasługa polskiej delegacji i działań podejmowanych przez nas w ostatnim roku. Miedwiediew nie w sosie W sumie lepszej laurki Polska w tej sprawie nie dostanie, niż dają jej ją sami Rosjanie. Z dużą przyjemnością czytałem wczorajsze doniesienia na temat zżymania się Dmitrija Miedwiediewa na polskiego prezydenta o to, że "zbiera koalicję państw na rzecz dostawy pojazdów opancerzonych do Kijowa". Trzeba przyznać, że taki w zamierzeniu paszkwil, a faktyczna pochwała ze strony byłego prezydenta, premiera i wciąż najbliższego współpracownika Władimira Putina to nader sporo. Waga jaką rosyjscy politycy i propaganda przyłożyli do szczytu w Davos daje nadzieję, że nie jest to tylko czcze gadanie, a gromy pod adresem polskich polityków uczestniczących w szczycie mogą sobie oni śmiało wpisać do CV. Pytanie, czy będziemy mieli do czynienia z szybkimi decyzjami, czy tylko wnioskami? A najważniejszym problemem jest brak autentycznego przystąpienia przez Niemcy do koalicji państw wspierających Ukrainę. Jogging z Putinem Zmyślona historyjka kanclerza Scholza o Polaku, którego spotkał podczas joggingu, i który chwalił Niemcy za niewysyłanie Leopardów i krytykował równocześnie prezydenta Dudę, dobrym prognostykiem nie jest. Tę bajkę nieprzypadkowo wymyślono zapewne tuż przed zjazdem w Davos. Przecież łatwo można było przewidzieć, że polski prezydent będzie apelował o większą pomoc ze strony Niemiec, a polski premier może już dosadniej - jak to mu się zdarzało - wypomnieć Niemcom ich opieszałość i niechęć do wysyłania Ukraińcom czołgów. Odwołując się do specjalistów - choćby takich jak brytyjski profesor Michael Clarke - Ukraina jest w przededniu dużej rosyjskiej ofensywy i potrzebuje czołgów, a także systemów zwalczania pojazdów przeciwpancernych w dużych ilościach, ale jeszcze bardziej potrzebuje ich bardzo szybko. W przypadku czołgów jest to o tyle istotne, że szkolenie załóg trwa wiele miesięcy. Wątpliwe, by doradcy kanclerza Scholza o tym nie wiedzieli. A jednak rząd Niemiec decyduje się na obstrukcję realizowaną przez opieszałość. Kupuje czas Putinowi. Wygląda to jak nieustanne markowanie lub ograniczanie wsparcia w taki sposób, by Rosjanie szybko przebaczyli, jak już wróci się do biznesów. By sprawy między Berlinem a Moskwą nie zaszły tak daleko jak między Warszawą, Londynem czy Sztokholmem a Moskwą. By władze rosyjskie mogły docenić w pewnym momencie "odmienną" postawę Niemiec, a Niemcy nie mogły na nowo zacząć "cywilizować" Rosji poprzez wspólne inwestycje i biznesy. Niestety, z takiego punktu podkręcanie awantury przez kanclerza ma sens, ba, nawet nasza krytyka może mu służyć. "Zobacz Putinie, nie jestem taki jak oni, oni krytykują mnie za to, że za mało nie robię". Niestety, jest to węzeł gordyjski i nie za bardzo widać miecz, którym można go przeciąć. Czy jesteśmy więc w stanie wywrzeć większą presję na Niemcy, które błyskawicznie zaczęły zmierzać w kierunku prezentowania egoizmu narodowego, czego tak jawnie nie czyniły od osiemdziesięciu niemal lat? Zapewne tylko wtedy, gdy ta presja stanie się w świecie zachodnim powszechna i temu miał także służyć polski lobbing za dostawami sprzętu. Wykiwani się budzą? Kolejną sprawą jest dalsze i konsekwentne wdrażanie sankcji i przeciwdziałanie ich omijaniu przez Rosję. A niestety ostatnio co i rusz pojawiają się raporty i materiały prasowe, pokazujące ścieżki kiwania systemu blokad gospodarczych przez Moskwę lub ich nieskuteczność w niektórych sprawach. Jak choćby sankcje sektorowe mające uderzyć w system bankowy. O ile dotknęły one faktycznie gigantycznego Sberbanku, to już w mniejszym stopniu - jeśli wierzyć ukraińskim i brytyjskim analitykom - zaszkodziły bankowi Gazpromu zarabiającemu na sprzedaży ropy i gazu. A to właśnie Gazprombank jest istotnym sponsorem rosyjskiego uzbrojenia i rosyjskich zakupów zbrojeniowych. Co więcej, pod niektórymi względami Europa wciąż czuje się pępkiem świata, bo słabo zauważa gigantyczną wymianę między Rosją a Indiami, Chinami, krajami Azji Południowo-Wschodniej, jak Indonezja. Kwestia Iranu dotarła do odbiorców zachodnich mediów dopiero za sprawą przeklętych dronów-kamikadze zawierających zresztą, wedle Ukraińców, francuskie podzespoły. Jeśli USA i stary kontynent nie zrobią wszystkiego, by jakoś poszerzyć obszar izolacji Rosji, to embargo będzie umiarkowanie skuteczne. Zaś zapatrzonym w wykresy dochodu narodowego, dawek żywieniowych, bezpieczeństwa, standardu życia i tym podobnych, warto przypomnieć, że przeciętny Rosjanin zniesie dużo więcej i dużo mniej dla niego jest normą. Nie tylko porównując ze Szwajcarem, ale też współczesnym Grekiem, Polakiem, Bułgarem czy Łotyszem. Rosji nie da się udobruchać, nie da się utworzyć bezpiecznej linii demarkacyjnej. Nie da się powrócić do tego, co było - czyli samozakłamania. W dodatku jakakolwiek zmiana warty na Kremlu będzie raczej symboliczna - nawet Aleksiej Nawalny przy władzy będzie realizował zaborczą politykę tylko może sprytniej, a rządzące tam służby specjalne nie rozpłyną się w powietrzu. Rosję - niestety - można tylko jak najbardziej wymęczyć, osłabić, jak najdalej odepchnąć. Tak, by straciła wolę walki i lizała rany przez wiele dziesięcioleci. Można to zrobić tylko bardzo licznymi rękoma, z bardzo wielu krajów. I jeśli szczyt w Davos był małym kroczkiem chociaż potwierdzającym ten kierunek, to może być udany. Może być, bo chyba na sporej części kontynentu wśród elit obudziła się refleksja, że i z tymi luksusowymi spotkaniami i cygarami i "radzeniem w stolicach" może być w pewnym momencie kiepsko. Wiktor Świetlik