Jednym z nieszczęść współczesnego świata stało się używanie tych samych pojęć, określeń i nazw w stosunku do całkiem różnych sytuacji. Przecież Ameryka ma swoją wewnętrzną wojnę z terrorem. Terrorystami Joe Biden nazywał protestujących zwolenników Donalda Trumpa. W Polsce mamy też terrorystów. To rząd wprowadzający rozmaite ustawy wbrew opozycji, albo opozycja blokująca Sejm, czy robiąca coś tam innego na złość rządowi. Zarówno pan na Waszyngtonie jak i nasi tytani intelektu z Wiejskiej powtarzają wtedy do znudzenia hasło, że z "terrorystami się nie negocjuje". Nie dość, że absurdalne w odniesieniu do polityki to ahisotryczne, bo historia najbardziej znanych terroryzmów wieku dwudziestego - irlandzkiego i palestyńskiego to także historia negocjacji. Dla przypomnienia, ten terroryzm spod znaku nieświętej pamięci mułły Omara i Osamy bin Ladena nie polegał na demonstrowaniu albo głosowaniu, tylko na tym, przez co dotychczas terroryzm definiowano. Mordowaniu i porywaniu niewinnych ludzi z nieprawdopodobną zbrodnią w Nowym Jorku, której Joe Biden za chwilę będzie musiał obchodzić 20 rocznicę. Ale skoro i tu, i tu jest terroryzm? Szczególnie, że przecież inne problemy też są powszechne, prawda? Doświadcza ich i Afganistan i choćby nasz kraj, tak szeroko potępiany przez światowe media za łamanie praw człowieka. Najbardziej znanym przykładem była pani Margot, liderka kolektywu Stop Bzdurom, która dzięki wsparciu queerowych dzieciaków zawsze "miała na wegańską pickę" i była prześladowana tym, że w odmienianiu jej tytułu społecznego oprawcy nie używali feminatywu, nazywając ją panem, a nie panią. Pani Margot dzięki światowemu rozgłosowi zainkasowała kilkaset tysięcy złotych i udała się zdaje się na zasłużoną emeryturę, bo nic o niej nie słychać. Czyż nie przypomina to sytuacji afgańskich kobiet? Musi przypominać, bo przecież ostatnio o Polsce więcej niż o Afganistanie. Nic dziwnego, przecież w obu krajach dzieją się podobne rzeczy. U nas panią Margot dręczą niefeminatywną stylistyką, a tam zmusza się do małżeństw i gwałci jedenastolatki, okalecza kobiety za brak lub niewłaściwe założenie burki przypalając je, obcinając im palce, oślepiając i w końcu mordując. Nie jestem specjalistą od Afganistanu, nigdy tam nie byłem, ale relacji jest dosyć. Zresztą wystarczy spojrzeć na sporą część "sojuszników". Na przykład tych, którzy próbują wydostać się z Kabulu. Na wszystkich filmach tysiące mężczyzn. Gdzie ich matki, żony, córki? Ich nie ratują? Może po prostu wolą by pozostały niż trafiły do tak opresywnego społeczeństwa jak dzisiejsza Polska albo Ameryka Trumpa. Może czytali "New York Timesa", "Guardiana" albo "Gazetę Wyborczą"? Można by w takie złośliwe porównania się bawić długo. Twardzi, bezwzględni i straszni talibowie są jak najbardziej prawdziwi. A cały Zachód z Ameryką na czele zajęty jest swoimi fikcyjnymi problemami, jak Rzymianie wedle opisu klasyka historiografii Edwarda Gibbona, którzy pod koniec swojej cywilizacji pasjonowali się astrologią i czarami. "Magiczne konstelacje niechaj śledzi każdy, kto nie chce dzisiaj patrzeć na zhańbioną ziemię" - dobrze to ujął poeta Jerzy Czech. Jedyna pociecha w tym, że to jeszcze jednak nie ten moment i nadejdzie jakieś otrzeźwienie.