Zmarnowane zwycięstwo
Po rekordowej obywatelskiej mobilizacji z 15 października nie ma śladu. Jest to "zasługa" polityki koalicyjnego rządu pod wodzą Donalda Tuska.

Chyba jeszcze nigdy żaden rząd w III RP nie roztrwonił tak szybko tak dużego kapitału zaufania. Mimo przegrania wyborczego wyścigu z PiS - Koalicja Obywatelska mogła sformować koalicję ze (śp.) Trzecią Drogą i Lewicą. Była to zasługa nieprawdopodobnej energii i zaangażowania przerażonych perspektywą trzeciej kadencji PiS zdeterminowanych obywateli i organizacji pozarządowych, setek i tysięcy niezwykłych ludzi, którzy poświęcili swój czas i wysiłek pokonaniu antyliberalnej władzy.
Pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak, było "sto konkretów" ogłoszonych w kampanii wyborczej, które trudno uznać za coś innego niż zbiór pobożnych życzeń i sloganów, bez większej wartości merytorycznej. Populistyczny ersatz programu, a nie prawdziwy program.
PiS, gdy walczył o zwycięstwo w 2015 roku, potrafił zorganizować wielką konferencję programową i co ważniejsze - z punktu widzenia wyborców "dowieźć" wiele wyborczych obietnic.
Brutalność pierwszego etapu
"Sto konkretów" było sygnałem, że największa partia opozycyjna nie traktuje poważnie wyborców i nie dostrzega, że rządy Zjednoczonej Prawicy trwale zmieniły oczekiwania Polaków wobec władzy centralnej.
Drugim sygnałem ostrzegawczym były typowo partyjne targi przy powoływaniu rządu Tuska, rozdętego do granic możliwości, bez wyraźnego kierunku programowego, bez priorytetów i jednego koalicyjnego ośrodka kierowniczego.
Trudno uznać, że jest nim rezydencja premiera przy ul. Parkowej, skoro KO nie kontroluje większości resortów gospodarczych, a w każdym ministerstwie jest mrowie koalicyjnych wiceministrów, z których wielu prowadzi swoją politykę kadrową i programową według partyjnych a nie wspólnorządowych interesów.
Momentem nadziei były pierwsze działania związane z "odbijaniem" PiS-owskich instytucji: mediów publicznych i prokuratury, choć związane z tym procesem kontrowersje rzuciły cień na praworządnościowy język, którym przez osiem lat szermowała ówczesna opozycja.
Realia władzy, z wrogim ośrodkiem prezydenckim i zabetonowaniem wielu instytucji od KRRiTV, przez Trybunał Konstytucyjny, NBP czy prokuraturę czarno na białym unaoczniły dylemat - skuteczność czy moralność, którego istnienie Donald Tusk wypierał w kampanii wyborczej.
Brutalność, z jaką nowy minister kultury przejął TVP, wydobycie z Pałacu Prezydenckiego Kamińskiego i Wąsika, odwołanie PiS-owskiego prokuratora krajowego przez Adama Bodnara - to wszystko były działania "po bandzie", bliższe PiS-owskiemu niż platformianemu modus operandi, z wątłymi podstawami prawnymi. Ale nie były pozbawione pewnej ustrojowej logiki.
Jeśli uznać, że w imię przywrócenia ducha konstytucji można naruszyć literę prawa, wówczas działania nowej władzy miały głębszy sens. Wobec braku uznawanego i legalnego Trybunału Konstytucyjnego de facto nie było ciała, które mogłoby zbadać zgodność aktów prawnych z Konstytucją - a więc wszystkie chwyty dozwolone. O ile przywracają praworządność i likwidują PiS-owskie blokady, a nie kiedy w sposób oczywisty łamią ustawę zasadniczą.
Początkowe wzmożenie miało, z punktu widzenia nowej władzy, również efekty negatywne. Zintegrowało zszokowaną porażką partię Kaczyńskiego, dało paliwo TV Republice, zamknęło dyskusję o rozliczeniach w PiS. Ale była to cena warta zapłacenia, bo po latach bezsilnej wściekłości wyborcy koalicji zobaczyli sprawczość i możliwość działania.
Niedowiezienie najważniejszej obietnicy
Jednak gdzieś w okolicach wyborów samorządowych, a następnie europejskich, wiosną 2024 coś się zacięło. Jakby energii rządowi starczyło tylko na początkowy zryw.
Ważni ministrowie rządu Tuska po zaledwie pół roku ewakuowali się do Brukseli. Kampanie zastąpiły rządzenie - mimo że struktura wielopartyjnego gabinetu była nowa i wymagała nieustannej troski i poprawy. Równolegle zauważalny brak kolejnych przełomów i spełnionych obietnic zaczął wpływać na malejące zaufanie do rządu i rosnące negatywne oceny premiera.
Brak spełnienia sztandarowego postulatu KO, czyli zwiększenia kwoty wolnej od podatku, zaważył nad całą agendą społeczno-ekonomiczną, której nie mogło zrównoważyć ani "babciowe", ani podwyżki dla nauczycieli.
Zamiast efektownego i kluczowego programu wdrożono wiele innych, ważnych - ale politycznie nie tak istotnych. Niedowiezienie najważniejszej obietnicy przez KO było potwierdzeniem tezy Kaczyńskiego, że jest to partia niewiarygodna.
Słabnący, choć przecież zupełnie nowy rząd, zamiast położyć na biurku Andrzeja Dudy dziesiątki ustaw, które ten następnie mógłby zawetować, zamknął się w korowodzie wewnątrzkoalicyjnych ustaleń, z których niewiele wynikało. Zabrakło strategii dla całej koalicji i inteligentnego podzielenia się rolami. W takim układzie każdy coś zyskuje i coś traci - kluczowe jest to, żeby cały projekt zyskiwał, a każda z jego składowych partii mogła ogłosić chociaż częściowe zwycięstwo.
Co szkodziło pozwolić, dajmy na to, Trzeciej Drodze ustawić politykę mieszkaniową, Lewicy agendę światopoglądową, PO zliberalizować gospodarkę i pogonić PiS-owskich nominantów, a PSL-owi - no cóż, po prostu sypnąć spółkami i agencjami, bo partia bez wyborców, ale z wygłodniałym aparatem właśnie w tym obszarze lokuje swoje główne zainteresowania?
Tymczasem rząd przypomina luźną federację niezależnych od siebie resortów, zaganianych, od czasu do czasu, do wytężonego wysiłku przez Macieja Berka, niestrudzonego "karbowego" premiera.
Przełomu nie ma i nie będzie
Brak zintegrowanej agendy rządzenia, w tym również kompetencji w wielu obszarach, nieumiejętność wyłonienia priorytetów pod różne grupy wyborców skończył się drastycznym zjazdem sondażowym PSL i Polski 2050 oraz stagnacją podzielonej lewicy.
Relatywnie nieźle radzi sobie Koalicja Obywatelska i to mimo spektakularnej porażki w wyborach prezydenckich, kiedy cała formuła rządzenia, która w kolejnych kilkunastu miesiącach rządzenia sprowadzała się do wyczekiwania na przełom, wzięła w łeb. Przełomu nie ma i nie będzie, a raczej nastąpił on, ale z perspektywą objęcia całej władzy przez prawicę w 2027 roku, jeśli nie wcześniej.
Jedno, co daje nadzieję KO, to fakt, że pomimo fatalnych notowań rządu, wciąż prowadzi w większości sondaży z PiS-em, który nie pofrunął w górę, jak można było tego oczekiwać, po zwycięstwie Karola Nawrockiego.
Do wyborów jeszcze dwa lata, co w polskiej polityce stanowi epokę i jeśli czegoś można się spodziewać, to tylko tego, że czymś zostaniemy zaskoczeni.
Żyjemy w końcu w czasie niepewności.
Leszek Jażdżewski














