O przewadze strategii zespołowej nad strategią solisty pisałem już sporo. Powtarzać się nie chcę, nawet jeśli muszę, bo polska polityka przypomina obracający się bęben, w którym biegają w kółko coraz bardziej zmęczone "chomiki". Wskakujące do bębna nowe "zwierzątka" - Palikot, Kukiz, Zandberg, Biedroń - albo zaczynają biec w tym samym kierunku, wtedy okazuje się, że nie sprostają weteranom biegu, albo z bębna polityki polskiej wypadają. Bęben z "chomikami" to polityka odłączona od wyzwań wewnętrznych i zewnętrznych, skoncentrowana na partyjnym PR, którego horyzontem nie są nawet kolejne wybory, ale sondaże na kolejny miesiąc. Priorytetowym przeciwnikiem nie jest tu nawet "ideowy wróg", ale najbliższy konkurent na wyborczych listach. Z własnej partii albo z partii potencjalnie koalicyjnej. To definiuje wzajemne stosunki na prawicy (np. pomiędzy PiS i Solidarną Polską), to definiuje wzajemne stosunki po stronie opozycji. Z punktu widzenia bębna z "chomikami", polityczną inwestycją stulecia, opiewanym przez rządową propagandę przełomem w kwestii suwerenności państwa, staje się budowany przez siedem lat za miliardy złotych przekop Mierzei Wiślanej, którym przez pół roku od momentu jego otwarcia przepłynęło 500 żaglówek, co jest gorszym wynikiem, niż statystyka pierwszej lepszej śluzy na mazurskich jeziorach. Nie lubię solistów, bo nie budują wokół siebie kapitału społecznego. Nie budują kapitału wzajemnego zaufania wokół własnej partii, czasem nawet nie budują go we własnej partii. Chcąc jednak zachować przynajmniej resztki kontaktu z własnym gatunkiem (tym czytelnikom moich felietonów, którzy mogą mieć w tym względzie jakieś wątpliwości wyjaśniam, że chodzi mi o gatunek ludzki), muszę pogodzić się z faktem, że wyborcy lubią "mocnych, charyzmatycznych liderów". Szukają ich wokół siebie, w internecie, w mediach. Ideałem jest sytuacja, w której silny lider tworzy zespół, z którym umie pracować. Zespół złożony z ludzi nie skokowo głupszych od niego, nie skokowo słabszych od niego, czasem nawet bardziej kompetentnych w swoich specjalnościach (od ekonomii po media, od służby zdrowia po politykę zagraniczną), którym taki autentycznie mocny lider zapewnia bezpieczne i stabilne warunki do pracy. Ideałem jest sytuacja, w której partia kierowana przez "mocnego, charyzmatycznego lidera" tworzy prawo, procedury, normy, instytucje umożliwiające tworzenie się kapitału społecznego. Organizacji pozarządowych, fundacji, stowarzyszeń, ruchów społecznych, które mogą nawet odczuwać i wyrażać wdzięczność wobec partii, która stworzyła prawo wspomagające ich rozwój, ale mogą też odczuwać i wyrażać głęboką wobec tej partii niewdzięczność. Grunt, że są wobec niej niezależne. Podlegają jedynie powszechnemu prawu. Państwo i rządzący nim ludzie tworzą wówczas autentyczny kapitał społeczny. Czy Jarosław Kaczyński buduje w Polsce kapitał społeczny? Poniekąd. Morawiecki, Bielan, Żalek, Dworczyk, Sasin, Ziobro... długo można wymieniać listę partyjnych liderów Zjednoczonej Prawicy, których środowiska, partie czy frakcje rozprowadzają publiczne pieniądze do swoich politycznych klientów, budując siłę własnej formacji na dziś, zabezpieczając się na jutro. Z formalnego punktu widzenia znany promotor organizacji pozarządowych Piotr Gliński może się cieszyć. Nowe NGO-sy, nowe fundacje, nowe stowarzyszenia... wyrastają jak grzyby po deszczu. Często ich wysyp następuje w przeddzień rozdzielania wielomilionowych państwowych dotacji. Kapitał społeczny może jednak być pozytywny i negatywny, "jasny" i "ciemny". Na przykład mafia budowała pewnego rodzaju kapitał społeczny. Szczególnie na południu Włoch bywała w różnych epokach najsilniejszą formą społecznej samoorganizacji, często nawet jedyną oprócz Kościoła, z którym czasem walczyła, czasem współpracowała, czasem mordowała uczciwych księży, a czasem korumpowała pozostałych. Czy mafijny kapitał społeczny można uznać za błogosławieństwo w społeczeństwie, które z budową wszelkiego innego kapitału społecznego ma trwałe kłopoty? Paru przyszłych liderów czy intelektualistów rządzącej dzisiaj prawicy, których znałem, kiedy jeszcze ich znałem, z ogromną fascynacją oglądało "Ojca chrzestnego". Wszystkie jego części, czasem po kilka razy. Mafijny romantyzm, mafijna nostalgia, tak pięknie przedstawione przez umęczonego jankeskim purytanizmem Coppolę, bardzo do nich przemawiały. Zwracali uwagę nawet na to, że "ojcowie chrzestni" to katolicy, w przeciwieństwie do protestantów z północy Europy czy "agresywnych laicyzatorów" z Francji. Czy jednak mafijny kapitał społeczny pomaga narodom, w których się zagnieździł? Nie, niszczy świadomość prawną, uniemożliwia nawet jej powstanie, opóźnia kształtowanie się społeczeństw i państw. Zastępuje świadomość prawa czymś, co Andrzej Leder trafnie nazwał "familiarnym immoralizmem", gdzie troska o "swoich" (krewnych, kolegów, klientów, którzy mogą ci się za tę "troskę" szybko zrewanżować), staje się priorytetem wobec troski o bliźnich, a czasem nawet troskę o bliźnich całkowicie wyklucza. Podobnie warto jest pytać o to, czy Polakom rzeczywiście pomaga "kapitał społeczny" budowany za pieniądze transferowane z budżetu państwa i z budżetów spółek skarbu państwa. Czy Polskę wzmacnia "społeczeństwo obywatelskie" składające się z krewnych, przyjaciół i politycznych klientów liderów i lokalnych działaczy partii aktualnie rządzącej krajem. Nie było tego pod rządami innych partii? Było. Problem w tym, że, po pierwsze, od ośmiu lat rządzi nami partia, która doszła do władzy pod sztandarem sanacji polskiego życia publicznego, a po drugie, pod rządami tej partii proceder budowania złego kapitału społecznego, którego celem jest wzmocnienie swoich, misją szczucie na innych, a źródłem dochodów budżet państwa, skokowo przybrał na sile. Ale dla kogo jest to w ogóle problem? Nie dla tych, co mają władzę. Dla tych, co władzy nie mają. A jeszcze bardziej dla tych, co władzy mieć nigdy nie będą, bo nigdy nie zależało im na zdobyciu władzy, a wyłącznie na budowaniu autentycznego kapitału społecznego. Ludzie w Polsce pomagali dzieciom, niepełnosprawnym, maltretowanym kobietom, rodzinom w potrzebnie, osobom uzależnionym, nawet zwierzętom... pod władzą różnych partii. Tacy ludzie nie załapią się jednak na redystrybucję Zjednoczonej Prawicy. Oni nie zawsze załapywali się na redystrybucję pod rządami SLD czy PO. Dostawali jednak pieniądze na swoją działalność tam, gdzie o ich rozdziale nie decydowano "uznaniowo", ale gdzie o ich przyznaniu decydowało prawo, reguły, procedury, wreszcie instytucje nieobsadzone przez partię aktualnie rządzącą. Takie właśnie prawo, reguły, procedury, instytucje stały się celem Kaczyńskiego, Morawieckiego, Ziobry... praktycznie od pierwszych dni po uchwyceniu przez nich pełni władzy. W ten sposób to, co było patologią rządów SLD, PSL czy PO, stało się normą rządów PiS i Solidarnej Polski.