Zlitujcie się nad widzami! O dewaluacji debat
Cztery godziny debaty prezydenckiej. Widzowie zmieniali kanały. Niektórzy zasnęli. Obejrzałem rzecz do końca, bo w trzeciej godzinie wziąłem proszek od bólu głowy.

Negatywny przekaz wylewał się z ekranu wiadrami. Lewica atakowała Rafała Trzaskowskiego . Później rzuciła się sobie do gardeł. Prawica im bardziej jest rozproszkowana, tym radykalniejsza. Z jednej strony refrenem była tzw. afera kawalerkowa Karola Nawrockiego . Z drugiego zaś kierunku atakowano Rafała Trzaskowskiego za rzekomo gorsze potraktowanie Donalda Tuska podczas podróży na ostatni szczyt w Kijowie.
Nie jest tak, że wszyscy kandydaci są sobie równi. Bo nie są. Niemniej formuła czterech godzin - w finale kampanii przed pierwszą turą wiodła nas merytorycznie w dół, a nie w górę. Politycy napadli nawet na dziennikarzy prowadzących debatę.
Opowiadano głównie o rzeczach, które z konstytucyjnymi kompetencjami głowy państwa nie mają wiele wspólnego - czyli konstytucyjne bajki. Wiadomo, że cztery godziny debaty prezydenckiej wykończyło nas. Widzowie zmieniali kanały. Niektórzy zasnęli. Obejrzałem rzecz do końca, bo w trzeciej godzinie debaty wziąłem proszek od bólu głowy.
Czas na podsumowanie naszych cierpień.
Wybory prezydenckie 2025. Inflacja debat
Rozmnożyły nam się debaty prezydenckie. Jedna goni drugą. Uczestnicy kapryszą i przebierają w medialnym menu. Tu pójdę, tam może nie pójdę. Sztaby wyborcze kalkulują każdy ruch. Konkurujące ze sobą telewizje obrzucają się wzajemnie błotem i nieżyczliwym słowem. Najmniej dylematów mają kandydaci bez żadnych szans na wybór. Oni chodzą zawsze i wszędzie. Tu sprawa jest jasna: chodzi o rozgłos na koszt podatników lub konsumentów. Wszystko jedno, zawsze chodzi o medialne błyśnięcie in plus albo in minus naszym kosztem. Zysk wizerunkowo-finansowy jest bliski 100 proc. Opłaca się kandydować.
Nadpodaży kandydatów towarzyszy zatem nadpodaż debat telewizyjnych. Na rozproszonym rynku tort jest coraz mniejszy. Dodatkowo przekrojony polityczną polaryzacją i obskubywany z lukru przez jutuberów. Wszyscy patrzą na siebie wilkiem. Wszyscy dają sobie po łapach. Ostatecznie tylko wzmaga się okrucieństwo. I polityczna amnezja. Każda kolejna debata przecież przesłania poprzednią. W zasadzie terminy "zwycięstwo" czy "przegrana" w sztafecie debat przestają mieć sens. Najmocniejsi gracze chcą przetrwać fizycznie. Najsłabsi pragną upiec własne, małe pieczenie. Rytualizacji pojedynków, w których trzeba się zmieścić w 1 minucie czy 20 sekundach, mogą zapobiec tylko wizualne happeningi, wygłupy czy zwykłe chamstwo.
Debaty poddane inflacji pełnią dziś rolę 100 proc. anty-komunikacyjną. Radykalizm jest w cenie. Wszystko jedno czy z lewej, czy z prawej strony. I oczywiście zawsze jest niepowtarzalna pani Joanna Senyszyn .
Rozbite lustro
A przecież nie jest tak, że o nic w wyborach nie chodzi. Wiadomo, że jeśli wygra kandydat prorządowy, w polityce krajowej i zagranicznej będzie odrobinę mniej chaosu. Raczej będziemy jako kraj mówić jednym głosem, co w czasach wojny na Wschodzie i zawirowań w USA nie jest takie niewskazane. Inaczej będzie, jeśli wygra kandydat najsilniejszej partii opozycyjnej. Wówczas skupimy się na domowych awanturach o kompetencje itd. Owszem, ten podział ról będzie do pewnego stopnia rozrywkowy, niemniej owa rozrywka będzie przesłaniać nam groźny świat. Jak próbuję wykazać w mojej nowej książce "Strach o suwerenność", nie jest tak, że w 2025 nie mamy się czego obawiać.
Najważniejsze zresztą wydarzyło się poza debatami. Przede wszystkim afera o kawalerkę Karola Nawrockiego . Ciekawa rzecz. Ewidentnie sztab PiS był zaskoczony wypłynięciem sprawy. Pogubiono się. Nie przygotowano przeciw-narracji. Sądzę, że dobiegamy zakończenia pewnego cyklu, który rozpoczął się 10 lat temu. A mianowicie: cykl wyciągania kandydatów z kapelusza przez wiodące partie. Kogo w 2015 roku nie wysunięto do kandydowania przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu ! Beztroska była porażająca. Dość przypomnieć, że lewica dała przecież szansę Magdalenie Ogórek, bez sprawdzania czy przypadkiem serce tej pani nie bije bardziej po prawej stronie. Sam Andrzej Duda był kandydatem PiS nie z drugiego nawet, ale z piątego szeregu.
W 2025 ewidentnie PiS nie prześwietlił dostatecznie swojego "obywatelskiego" kandydata. Liczono na drugi "efekt Andrzeja Dudy". Kandydat się rozkręcał - i bach! - dziennikarze wykonali swoją robotę i wyświetlili sprawę, której tło jest jak najodleglejsze od socjalnego wizerunku partii. Słychać przebąkiwanie o tym, że lepiej było postawić na doświadczonego, otrzaskanego medialnie polityka PiS.
Czy nie ma żadnego zysku z debat, które nie są debatami? Przecież nie są wymianą zdań, dzięki której mamy sobie wyrobić po namyśle zdanie. One raczej przypominają sprint kilkunastu osób, podstawiających sobie nogi? Może uda się znaleźć jedną zaletę. Trudno lansować dychotomiczny, zatem czarno-biały obraz Polski. Owszem, w debatach nie brakowało retoryki nienawiści oraz teorii spiskowych. Niemniej widać, że w świetle telewizyjnych debat nasz kraj jawi się raczej jako rozbite na wiele fragmentów lustro.
Lustro o ostrych krawędziach - z ryzykiem głębokiego skaleczenia.
Jarosław Kuisz