Zamiast nakładać obowiązkową daninę, znacznie uczciwiej byłoby dać obywatelom możliwość podatkowych odpisów na swych ukochanych polityków. A przy okazji ukrócić partyjno-pieniężne rozbuchanie. Budżetowe finansowanie partii pochłania corocznie 110 milionów. Czyli każdy z nas, począwszy od noworodków, a skończywszy na emerytach inwestuje w gry i zabawy politycznego ludu 3 złote. Może i nie za wiele. Ale nikt mnie nie przekona, że to dobrze zainwestowane pieniądze. Bo nie dość, że państwo każe nam finansować wszystkich, łącznie z tymi, do których pałamy gorącą nienawiścią, to inwestujemy głównie w partyjną propagandę, czyli płacimy za to, żeby nas samych do czegoś przekonywano. Pierwsze, co - moim zdaniem - powinno wydarzyć się w obszarze finansowania partii, to ukrócenie wydatków na spoty, billboardy, reklamy i wszystko to czym jeszcze jesteśmy przez politycznych spin-doctorów atakowani. Niech partie łożą więcej na ekspertyzy, tworzenie projektów strategicznych, pisanie projektów ustaw i think tanki. Niech po ich działalności zostaje coś więcej niż "mordo ty moja" i "by żyło się lepiej". Najpierw więc podciąłbym trochę propagandowe skrzydła, a potem wziąłbym się za to skąd brać, na to co niezbędne. "Finansowanie partii z budżetu to światowy standard" - przekonują nas politycy. Mają rzeczywiście racje. Kraje z euro-atlantyckiego obszaru, które finansowania nie mają, policzyć można na palcach jednej ręki. Irlandia, Luksemburg.... I to by było zdaje się na tyle.... Pocieszające jest to, że jakoś nie słyszałem o gigantycznych aferach korupcyjnych w tych krajach. Słyszałem za to, i to niemało, o aferach z finansowaniem partii w innych, które bulą politykom ciężką kasę. Francja i Niemcy są najlepszym dowodem na to, że budżetowe pieniądze, nie są antidotum na partyjną zachłanność. Pomysł Platformy, by miast łożyć przymusowo i pospołu na wszystkich od lewa do prawa, wybrać sobie jedną partię i dać jej 1 proc. podatku, zdaje mi się kuszący. Przy przeciętnych zarobkach na poziomie trzech tysięcy złotych, wystarczyłoby namówić 150 tysięcy osób na podatkowy odpis, by zebrać 10 milionów złotych. Dałoby się? Moim zdaniem tak. Zważywszy, że partie mają w swoich szeregach i ich otoczeniu tysiące zawodowych polityków, urzędników, samorządowców, zebranie od nich kilkunastu milionów złotych nie powinno nastręczać większego problemu. A jakby tak nasi leniwcy ruszyli w teren i trochę ponamawiali swych wyborców, by nie tylko na nich głosowali, ale i odpisywali, to efekty mogłyby być całkiem imponujące i przewyższyć dzisiejsze wpływy.