Nie można też rzec, żeby "atak zimy" był nagły, bo we wszystkich mediach zapowiadano go dzień wcześniej. A mimo to efekt był taki, dla osiągnięcia jakiego w każdym normalnym kraju trzeba by co najmniej dywanowego bombardowania. Miasto zostało sparaliżowane całkowicie, odebranie dzieci ze szkoły urosło do rangi czynu heroicznego, i tylko Bogu dziękować, że nie dopuścił w tym czasie żadnego pożaru albo innego poważnego wypadku, bo żadna straż ani pogotowie dotrzeć gdziekolwiek nie mieli najmniejszych szans. A może zresztą i dopuścił, tylko nikt o tym nie wie? Platforma z klęską zimy radzi sobie gorzej niż Gierek, ale w propagandzie sukcesu i uszczelnieniu mediów, aby nie przekazywały treści niekorzystnych dla władzy, zdołała go prześcignąć, podobnie, jak i w tempie zaciągania długów. Więc jeśli nawet ktoś w Warszawie odkorkował tylko z tej przyczyny, że miastem rządzi ekipa partyjnych ignorantów, to i tak się o tym nie dowiemy. W krajach normalnych zima to po prostu zima. Nie żadna żywiołowa klęska, ale normalność. Z tą normalnością można sobie radzić na dwa sposoby - walczyć z naturą albo się z nią pogodzić. Pierwszy sposób, generalnie, wybierają miasta europejskie; najmuje się firmy, utrzymuje je w gotowości od listopada do marca, przygotowuje sprzęt, procedurę, stopnie gotowości, zarządzane w zależności od bieżących zmian pogody. W ten sposób można utrzymać normalne funkcjonowanie miasta w każdych warunkach naturalnych, ale jest to cholernie kosztowne. Amerykanie, ludzie praktyczni i nieskłonni do wydawania pieniędzy bez potrzeby, przyjęli więc inną zasadę. Ponieważ statystycznie w takim Waszyngtonie (ten przykład, bo tam akurat w zimie byłem) na rok trafia się dni naprawdę zimowych nie więcej niż siedem, miasto przygotowane jest, aby na tych kilka dni zapaść w stan hibernacji. Kiedy idzie ostrzeżenie pogodowe, że temperatura ma spaść poniżej minus pięć, albo opad śniegu przekroczyć pięć centymetrów, dzień wcześniej wszystkie lokalne media informują o wprowadzeniu stanu, jak on się tam konkretnie nazywa, nadzwyczajnego. Zamyka się wszystkie szkoły i te instytucje publiczne, które bez szkody dla ogółu zamknąć można, także firmy prywatne udzielają komu się tylko da dnia wolnego, na miasto wychodzą tylko ci, którzy naprawdę muszą. Nie trzeba więc aż tylu pługów, bo nie grzęzną w korkach. Pierwsza z wymienionych metod wymaga pieniędzy, druga - organizacji. Siły rządzące Polską nie mają ani jednego, ani drugiego, i to nie mają coraz bardziej. Z rozpędu, jeszcze z czasów "prylu", króluje zasada, że trzeba z zimą walczyć dzielnie. Ale sprzętu coraz mniej, kasy coraz mniej, prywatnych samochodów coraz więcej. Nikt nie ma ani możliwości zabezpieczyć kraju przed zimą, ani dość rozumu i odwagi, by przejść na wariant amerykański. Pozostało liczyć, że jakoś będzie i że może z tym "globalnym ociepleniem" to prawda. Ale to nie jest prawda, więc nadejście zimy staje się w III RP katastrofą, z roku na rok coraz gorszą. Skoro nie można ani w tę, ani we w tę, to co można? Zgodnie z obowiązującym zawołaniem naszego premiera di tuti capi: nie róbmy polityki, róbmy pic. Ponieważ, mogę powtórzyć za Elrondem, "sięgam pamięcią w czarne lata" i zauważam, iż wielka część polskiego społeczeństwa powtarza właśnie mentalnie czasy wczesnego Gierka, więc nawet mnie nie dziwi, iż w tym dziele picowania władza liczyć może na spontaniczne wsparcie ludzi, których wtedy nazywano "włókniarkami" (bo jakoś głownie przedstawicielki tego zawodu dawały głos za władzą w telewizyjnych dziennikach), a dziś przyjęło się o nich mówić "lemingi". Zjawisko średnio ciekawe, wydaje mi się, że wszystko, co trzeba, napisałem na ten temat w felietonie o Syndromie Mawrodego, nie będę więc powtarzać. Trzeba tylko dorzucić jedną obserwację - podobnie jak władza, rozkochane w niej lemingi zatraciły kompletnie poczucie śmieszności. A może wynika to ze zwykłego nieokrzesania? Najwyraźniej ludzie ci nie znają filmów Barei, skoro sięgają po retorykę gierkowskiej propagandy, którą On, wydawało się kiedyś, ośmieszył raz na zawsze i doszczętnie. "Jak jest zima, to musi być zimno, to są odwieczne prawa natury". "Klimat zawsze był raczej przeciwko nam, ale to jeszcze nie powód, żeby się brzydko wyrażać". Paraliżowi komunikacyjnemu miasta winni są, jak oświadczyła pani Gronkiewicz-Waltz, kierowcy, którzy nie zmienili w porę opon na zimowe i nie zadbali o akumulatory. Potem blokowali drogi, no i bohaterskie załogi pługosolarek nic nie mogły poradzić, że je zablokowano. A władza tradycyjnie zdało egzamin na przysłowiową dziesiątkę. Stwierdzeniom tym towarzyszy równie peerelowskie oskarżenie, że na zamęcie chce skorzystać opozycja. Tu władza dzielnie walczy z żywiołem, a tu knują ciemne siły powiązane z "wrogim mocarstwem" (pan Graś, rzecznik rządu, a prywatnie cieć u niemieckiego znajomego, całkiem już otwarcie wrócił do tej retoryki, wprost nazywając zdradą wciąganie przez opozycję owego "wrogiego mocarstwa" w psucie przyjaznych stosunków władzy z wielkim sąsiadem). Jest to ton uniwersalny, który na pewno będzie wracał. Władza jest zawsze niewinna, winna jest opozycja, która żeruje na nieszczęściach jak sęp i chce je wykorzystać, by "waaadzy" zaszkodzić, ale, oho, niedoczekanie jej, zdrowa większość społeczeństwa na to nie pozwoli! Nuuuda... Wszystko to już widziałem i nie chce mi się nawet irytować istnieniem idiotów, wmawiających sobie samym i innym, że cóż, ten pierwszy sekretarz, to znaczy premier, to fajny chłop, ja mu wierzę, on dobrze chce, no ale - co może poradzić? Żywioł to żywioł, jak zima, to musi być zimno. Dług? Wszyscy te długi zaciągali. Kryzys? Kryzys jest światowy, z Ameryki przyszedł. Prąd wyłączą? Gaz wybuchnie? Koleje się do cna rozlecą? Wszystko to wypadki losowe, trudno, najważniejsze, żeby nie zyskała na tym opozycja, która tylko zaciera ręce na nasze nieszczęścia, i żeby nie postawiła na Krakowskim Przedmieściu krzyża, bo to by było naprawdę straszne! I dlatego trzeba zewrzeć wokół Partii szeregi, i bronić jej. Jak byłem młodszy, przeczuwałem, że głupota może się odrodzić, ale że w tak niezmienionej formie, to, przyznam, do głowy mi nie przyszło. Rafał Ziemkiewicz