Tymczasem jako jedyne remedium na opozycyjne spadki w sondażach, rządowe wzrosty i brak wiary w zwycięstwo pośród proeuropejskiego elektoratu - a to właśnie wynika z badań - znów proponuje się pogrzebaną niedawno ideę wspólnej listy. Zapominając przy tym, że aby taka konstrukcja - obiektywnie korzystna dla opozycji - mogła powstać i odegrać skuteczną rolę, musiałaby zostać zbudowana nie na strachu, przymusie, deklaracjach czy szantażu, ale na politycznym pragnieniu, realnym wyborze i budowie wzajemnego zaufania. Zamiast tego wyborcy są świadkami ciągłych przepychanek, z których łatwo wyciągają wniosek, że na opozycyjnej scenie politycznej dominuje krótkowzroczny infantylizm i pretensjonalne pozerstwo. A przecież aby odwrócić trend, który na razie pokrzyżował wyobrażenia opozycji o niechybnym zatrzymaniu formacji Jarosława Kaczyńskiego, obywatele jej sprzyjający musieliby uwierzyć, że politycy naprawdę chcą zwyciężyć w imię głoszonych przez siebie przestróg przed demontażem demokracji. Milcząca większość - na którą składają się rozczarowani, zniechęceni, niezdecydowani - musiałaby dostać sygnał, że naprawdę warto zawracać sobie głowę polityką. Politycy zaś, którzy od miesięcy przygotowują się do - jak sami twierdzą - najważniejszego starcia wyborczego od trzech dekad, musieliby odpowiedzieć sobie na kilka fundamentalnych pytań i porzucić przedwczesne sny o potędze. Lękowa dezintegracja PO Donald Tusk, lider największej opozycyjnej formacji, który postawił na solowe występy i uznał, że najlepszym wehikułem będzie jego osobista popularność, musi zmierzyć się z kwestią ograniczeń takiej metody, które widać w sondażach. Same apele o jedność okazały się niewystarczające, brak współpracy z innymi frakcjami w Platformie Obywatelskiej skutkuje lękową dezintegracją wewnętrzną całej formacji, a szorstkie lub oparte na niepewności relacje z innymi liderami nie są podstawą do budowy pomostów. Marzenie o tym, że Koalicja Obywatelska sama pokona PiS, a skruszeni liderzy mniejszych partii zgłoszą się do współpracy, gdy spadną pod próg, może nie wytrzymać zderzenia z rzeczywistością i krnąbrnymi charakterami. Tusk, który mówił w Żywcu, że przeciwnicy wspólnej listy dostaną w wyborach "srogie baty", z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że w ten sposób raczej ich zniechęca, niż zachęca. Grzegorz Schetyna, były polityczny przyjaciel Tuska i jego poprzednik na stanowisku szefa partii, który stworzył Koalicję Obywatelską i maksymalnie zintegrował środowiska opozycyjne przed kilku laty, miał zgoła odmienną metodę, do której obecny przewodniczący z powodzeniem mógłby się dziś odwołać, gdyby tylko chciał powrócić do gry zespołowej, konsolidowania opozycji w zaciszu gabinetów, zgody na kompromisy i mozolnego budowania międzypartyjnych relacji poza zasięgiem mediów. Być może lepiej ogłosić realny sukces, niż publicznie do niego namawiać, bo samo uwielbienie twardego elektoratu to potężny, ale niewystarczający kapitał. Dziś bowiem - w sondażu Kantar dla TVN - Koalicja Obywatelska ma zaledwie 26 procent poparcia, a jeszcze niedawno ogłaszała przewagę nad PiS. Hołownia, czyli gorycz spadków Niewesołe refleksje czekają też Szymona Hołownię, który chciał zbudować siłę polityczną w kontrze do Tuska i Platformy. To się nie udało i zamiast radości z sondażowych sukcesów, były showman odczuwa dziś gorycz spadków. Ale czego może spodziewać się lider, który postanowił budować z Polskim Stronnictwem Ludowym centrowy blok opozycyjny, a potem zmarnował efekt świeżości, bo nie poszedł za ciosem? Czego może spodziewać się polityk, który tak zabierał się za budowę tej koalicji, że nie jest ona nawet brana pod uwagę przez pracownie sondażowe? W tym kontekście w najbardziej komfortowej sytuacji jest Nowa Lewica, której jedynym dylematem jest to, czy dołączyć do któregoś z ewentualnych bloków, czy też liczyć na samodzielne przekroczenie progu wyborczego, modląc się o to, by Tusk nie pogłębił walki o lewicowy elektorat. Politolodzy mogą się spierać, na ile scena polityczna meblowana jest przez wojnę religijną o pamięć o papieżu, efekty inflacji czy długofalowe skutki decyzji socjalnych. Nie zmienia to jednak faktu, że opozycja ma czas do czerwca, by zdefiniować się na nowo. Albo zaproponować zupełnie nową konfigurację programowo-personalną. W przeciwnym razie jesienią obudzi się w Polsce, w której system D'Hondta otworzy Kaczyńskiemu wrota do trzeciej kadencji, a skrajnej prawicy pozwoli rozdawać karty w parlamentarnych grach. Resztę, jak wiadomo, opisał Stanisław Wyspiański w "Weselu".