Znów dociera do nas informacja o tym, że polityk politykowi w TVP powiedział, aby "się zamknął". Podniesione wysoko brwi, kręcenie głową, głosy oburzenia nie robią na nikim wrażenia. Wychodzenie ze studia w trakcie programu także zbanalizowało się. Cóż z tego, że ktoś komuś nie podaje ręki przed i po wyjściu ze studia? Szlaki są dobrze przetarte. Już w 1995 roku prezydent Lech Wałęsa zaoferował Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, że: "panu to ja mogę nogę podać!". W 2023 roku, oglądając programy publicystyczne z udziałem polityków, można odnieść wrażenie, że powiedzenie "zamknij się" to dowód pewnego samoograniczania się, wręcz skrępowania. Wiemy przecież, że język polski ma znacznie bogatszą paletę, jak się fachowo mówi, limitatorów mówienia. Od łagodniejszych "ucisz się" - po bardziej zaczepne a harde. "Ja teraz rozmawiam" Ostatnie przykłady? Proszę bardzo, program na antenie TVP Info, "Strefa starcia", temat: reparacje. Dominikowi Tarczyńskiemu z PiS nie można odmówić umiejętności sprawnego mówienia do siebie. Mówi, mówi, już nie wiadomo, o czym. Nieważne. Trafiła kosa na kamień. "Niech pan się wreszcie zamknie" - wypaliła Joanna Senyszyn, posłanka Polskiej Partii Socjalistycznej, dobrze zaprawiona w medialnych bojach III RP. Ten sam program, inny temat: Jan Paweł II. Czy wolno politykom o zmarłym papieżu z Polski rozmawiać rzeczowo? Wymieniać zdania kulturalnie, na chłodno? Nikt by nie śmiał. Nieemocjonalne podejście do spraw publicznych w mediach zakrawa na zdradę kraju, a co najmniej na zdradę partii. Na pytania posła lewicy i profesora, Macieja Gduli, poseł PiS, Piotr Kaleta zareagował: "Zamknij się człowieku, bo ja teraz rozmawiam, słuchaj mnie!". Oto pyszny materiał dla językoznawców. Licencjaty, prace magisterskie z tych patriotycznych słów powinny wycisnąć niejedno. Odnotujmy, że w relacjach z debaty inne mass media ograniczały przytaczanie argumentacji stron do minimum. Albo w ogóle z niej rezygnowały. Ograniczano się generalnie do zrelacjonowania, kto komu naubliżał. Więcej wiedzieć nie trzeba. I co dalej? Przecież do ograniczania polaryzacji nikt przytomny, kto chce się dostać do parlamentu, w 2023 nie będzie nawoływać. W najbliższych miesiącach czekamy na dalszy rozwój mediów publicznych poprzez poszerzenie zakresu limitatorów - czas na słowa na "k" oraz "s" - oczywiście bez zagłuszania. Nie ma nikogo, kto nie byłby głęboko przekonany, że w mediach publicznych występuje "dla Sprawy". Na pewno tak jest. Oznaczać to jednak może zgodę na dalsze przesuwanie granicy tego, co się wydarzy w studio. W dalszej perspektywie na horyzoncie majaczy zatem uatrakcyjnienie występów posłów RP polewaniem ich nieczystościami, publiczną chłostą rzemieniem czy zakuwaniem kończyn w staropolskie dyby. Wszystko oczywiście transmitowane w mediach społecznościowych wraz z obowiązkowym wyrażaniem przez dziennikarzy żalu z powodu upadku debaty publicznej. Bez tych wyrazów ubolewania cielesne męki polityków nie będą widzom smakować. Zabawić suwerena Dawno, dawno temu, zanim jeszcze urodził się Mieszko I, grecki historyk Tukidydes opisywał, jak rozejście się języka polityki i rzeczywistości niszczy demokrację. Zmieniano znaczenie słów tak długo, aż traciły one znaczenie dla obiektywnej oceny wydarzeń. W pewnej chwili język polityki tracił siłę, stawał się wygodnym narzędziem dla usprawiedliwiania własnych działań. Wypłukiwanie znaczeń przechodziło w agresję, wprowadzało do życia politycznego przemoc - co ostatecznie zmieniało ustrój państwa. Demokracja przekształcała się w tyranię. W XXI wieku chętnie zwracamy oczy wyłącznie w stronę rozrywki z udziałem szeregowych graczy politycznych. Ci najważniejsi politycy tylko z tego korzystają. Słuchając, jak posłowie obrzucają się inwektywami, łatwiej przecież zapominamy, że prawdziwe życie polityczne nie znika. Ono tylko przewędrowało gdzie indziej. Zostało usunięte sprzed naszych rozbawionych oczu. A wtedy można sobie pozwolić na więcej. O wiele więcej.