Nie chodzi też o sondaże, pokazujące, że cały propagandowy aparat do judzenia, szczucia i straszenia Kaczyńskim przestaje z wolna działać. To już większy ból, ale można się pocieszyć, że Donald Tusk nadal pozostaje "lokomotywą" swojej formacji, bo rząd jako taki źle ocenia 67 proc. Polaków, a premiera tylko 65 proc. Prawdziwym problemem rządzących są afery. Przez pięć lat udawało się skutecznie zamiatać pod dywan wszystko - i hazardową, i Ryśka z jego córką i wyciągiem, ku podziwowi frajerów z SLD, plujących sobie do dziś w brodę, że się swego czasu przyznali i stracili władzę. Przez pięć lat udawało się ogłupionemu narodowi sprzedawać kit w rodzaju błazenady Julii Pitery, której walka z korupcją polegała, poza legendarnym już dorszem, na opowiadaniu przez cztery lata rządowym press-tytutkom (dziękuję internautom za to poręczne określenie), jaką to antykorupcyjną ustawę przygotowuje. W momentach krytycznych włączał się w to picerstwo sam premier, wtórując opowieściami o "tarczy antykorupcyjnej", gwarantującej równie legendarne jak dorsz "wysokie standardy moralne" rządzącej sitwy. Nadmieniać, że ani ustawa nie ujrzała światła dziennego, ani żadnej "tarczy antykorupcyjnej" nie było i nie ma, stanowiłoby ujmę dla inteligencji czytelnika. Zamiast "tarczy antykorupcyjnej" ten rząd zapewnił tarczę chroniącą korupcję. Wspomniana spec-minister od "prawdziwej walki z korupcją" czy przewodniczący Sekuła, czy wreszcie "Rysio" od hazardu i wyciągu ("wszystkie Ryśki to fajne chłopaki" - skąd wieszcz to wiedział?), stali się symbolami Tuskowej gwarancji bezpieczeństwa dla "kręcenia" lodów, symbolem totalnej bezkarności. Toteż to, co wyrosło pod skrzydłami PO, to, jak twierdzą dziennikarze śledczy, nowa korupcyjna jakość. Już nie chałupnictwo z czasów przedrywinowskich, kiedy to nosiło się gotówkę w walizkach, ani nie jednorazowy skok kojarzony z samym Rywinem, że gdzie indziej popłynie kasa, a gdzie indziej pojawiają się lub znikną kluczowe dwa słowa w ustawie i fertig. Afera z informatyzacją państwa to korupcyjny system, który pozwolił kilku wielkim koncernom uczynić władze teoretycznie suwerennego państwa swoją klientelą, napędzającą jej latami gigantyczne dochody. Dokładnie tak, jak to bywa ujawniane (zwykle po jakiejś rewolucji) w państwach afrykańskich czy latynoskich. Jeśli miałbym szukać historycznego porównania, wskazałbym chyba na "informatyzowanie" państwa irańskiego pod koniec rządów szacha Rezy Pahlawiego. To, co ujawniono na razie, to wierzchołek przysłowiowej góry lodowej. Dziennikarze muszą się liczyć z procesami, przecieki są zresztą skąpe, no i na razie nie wiadomo, jak na perspektywę odpalenia sprawy zareaguje Europa. Czy stanie po stronie swoich kolonizatorów, bo to przecież ich koncerny ten korupcyjny system stworzyły, czy jednak wybiorą korzyść długofalową, w świadomości, że jeśli pozwolą im bezkarnie tak się panoszyć tuż za miedzą, to nazajutrz korupcja pożre ostatecznie także państwa zachodnie. Od tego wyboru zależy, pod jakim naciskiem metropolii znajdzie się tutejsza administracja i na ile będzie sobie mogła pozwolić w "zamiataniu" afery, która tyka jej pod siedzeniami jak potężna bomba zegarowa. Wszystko wskazuje zresztą na to, że niejedyna. Dzisiejsze doniesienia o policyjnej specgrupie, która miała szukać morderców generała Papały, a przez lata zbierała "haki" na ważne osoby w państwie, podsłuchując i inwigilując kogo chciała, pasują niestety do wiedzy, którą o podobnych działaniach dziennikarze mają od dawna (to znaczy, ci, co chcą wiedzieć, bo przecież zdeklarowani propagandyści spod znaku "Tusku musisz" nawet gdy zobaczą coś na własne oczy, nie uwierzą). Przypomnę proces, który pewien ubek wytoczył dziennikarzowi, przedstawiając jako dowody podsłuchy, jakie zgodnie z prawem powinny zostać dawno zniszczone. Kiedy adwokat pozwanego zwrócił uwagę, że przechowywanie takich danych, nie mówiąc o korzystaniu z nich, jest przestępstwem - ubek jak gdyby nigdy nic zgarnął papiery z powrotem do kieszeni. I nic się nie stało, nie wyciągnięto żadnych konsekwencji, bodaj symbolicznych. Ubecja - jakkolwiek ją tam teraz nazwać - dalej sobie zbiera i przechowuje różne dane do szantażu, przy których osławiona "szafa Lesiaka" to pamiętniczek pensjonarki. A co? W sprawie infoafery też wszystko dziwnie pasuje do tajemniczej wypowiedzi ministra Boniego, kiedy (zwracałem na to swego czasu uwagę) tłumaczył klęskę powierzonej mu "cyfryzacji" działaniem koncernów, które z Polski uczyniły "przestrzeń neokolonialną". Czyli władza o problemie wie od dawna. I pewnie od dawna myśli, jak sobie z nim poradzić. Nie, no nie jak korupcję ukrócić, nie bądźmy naiwni, tylko jak całą sprawę raz jeszcze "zamieść", jakich kolejnych "młodych z fejsbuka" podjudzić do robienia dymu, by odwrócić uwagę, jakie jeszcze megabluźnierstwo wymyślić w tymże celu dla Palikota i jak po raz kolejny zdyscyplinować swoje press-tytutki, by przekonały przynajmniej najbardziej ogłupiałą część społeczeństwa, że to wszystko wina PiS, które "nadal tworzy atmosferę" i nie pozwala Tuskowi rządzić mimo większości w parlamencie i powolnego sobie prezydenta. Jeśli to, co mówią mi koledzy o rozmiarach przekrętu, jest choć w połowie prawdą, to chyba im się nie uda. Ale ciekawe, co wymyślą. Rafał Ziemkiewicz