To, że zadajemy sobie takie pytania, najlepiej świadczy o tym, jak bardzo sztuczny jest ten oficjalny, ordynowany przez państwo stan narodowej zadumy. A najlepszym przykładem takiego mentalnego pogubienia jest zachowanie samego Lecha Kaczyńskiego, który tuż po tym, jak ogłosił, że żałoba rozpocząć ma się w poniedziałkowy poranek, rzucił się w skoczne tany z małżonką. To nie jest tekst, który podsuwałby łatwe i oczywiste rozwiązania. A już na pewno nie taki, który miałby uderzać w kogokolwiek obuchem pseudooburzenia i taniej krytyki. Temat jest bowiem niesłychanie trudny i delikatny. Mamy w nim do czynienia ze śmiercią, ludzkimi tragediami, uczuciami i emocjami. Na ekranach telewizorów widzimy ludzką rozpacz, słyszymy płacz matek tracących dzieci, żon, które dowiadują się, że zginęli ich mężowie. I sami nie wiemy, jak się zachować wobec ich dramatu. Najprostszą i - niestety - popularną reakcją jest odrzucenie. Odrzucenie przez zanegowanie. A że ciężko zanegować sam fakt - zaczyna się negowanie tych, którzy pokazują tragedię i sprawiają, że każdy - czy tego chce czy nie - musi się z nią jakoś wewnętrznie zmierzyć. Bo łatwo jest rzucić sobie pod nosem czy napisać w internecie "po co oni to pokazują", "żywią się ludzkim dramatem", ponarzekać na prezydenta, który ogłosił narodową żałobę i - oczywiście w ramach protestu przeciwko mediom i prezydentowi - pójść sobie do jakiegoś mającego to wszystko w głębokim poważaniu kina na komedię, żeby "nie musieć oglądać tego wszystkiego". Ciężej odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób pokazać, że stało się coś nadzwyczajnego, uczcić ofiary i udowodnić, że coś takiego jak solidarność - ludzka, narodowa - jednak istnieje. Zżymanie się na Lecha Kaczyńskiego, że szafuje ogłaszaniem narodowych żałób, jest zajęciem popularnym i niemalże modnym. "Przegięcie", "przesada", "po co to?" - narzekają i pytają nie tylko anonimowe postaci. To prawda, że podczas tej prezydentury tych coraz bardziej niestety dewaluujących się stanów żałoby było sporo. Na pytanie jednak, która z nich była zbędna, niepotrzebna czy przesadna, nie potrafię i nie chcę odpowiedzieć. Bo równie dobrze można odrzec, że żadna, ale są tacy, którzy powiedzą, że wszystkie. Bo nie było takiej żałoby (no, może poza tą, którą ogłoszono po zawaleniu się hali w Katowicach), która współgrałaby z nastrojami społecznymi, która nie tyle wymuszałaby smutek, ile naprawdę odzwierciedlała powszechne narodowe poruszenie. To nie wymuszanie, a właśnie odzwierciedlanie jest chyba jednak kluczem do odpowiedzi na pytanie, kiedy ogłaszać żałobę. Prezydent musi wykazać się wrażliwością i wyczuciem nastrojów społecznych. I powinien ogłaszać żałoby wtedy, gdy dostrzega, że wymiar tragedii był tak ogromny, iż wywołała ona autentyczne społeczne przygnębienie. Może to też sprawdzić na sobie samym. Bo moment, w którym tuż po zaordynowaniu żałoby, głowa państwa odtańcowuje kujawiaka, mówi sam za siebie. A komentowanie tego zachowania byłoby oczywistym znęcaniem się nad prezydentem i jego faux-pas. Myślę jednak, że przydałoby się też uchwalić jakąś ustawę, która bardziej precyzyjnie określiłaby, jakiego typu przedsięwzięć nie można organizować w trakcie trwania żałoby. Bo stan obecny, w którym każdy robi, co chce, powiększa tylko uczucie dysonansu, które towarzyszy mi, gdy słyszę te nasze polskie okołożałobne dyskusje.