Jestem jak najbardziej za - takie głosowanie, powszechne, miałoby olbrzymią siłę. To byłby powszechny, najsilniejszy z możliwych, mandat dla polskich władz, określający, jaką mają prowadzić politykę europejską. A sama referendalna kampania byłaby sposobnością, byśmy przemyśleli naszą obecność w Europie. I w ogóle w strukturach zachodnich. Jak bowiem wygląda Zachód w polskiej debacie? Otóż wyznaczone są mu jasne powinności. Po pierwsze, ma nas bronić. To jest leitmotiv polskiej dyplomacji: żeby w Polsce powstały bazy NATO. Żeby byli tu żołnierze amerykańscy, a pewnie i niemieccy, francuscy i inni, i żeby nas bronili. Przed Rosją. Na to cały czas naciskamy, mówimy, że wschodnia flanka NATO musi być wzmocniona i tak dalej. Wychodzi więc, że wstąpiliśmy do Paktu Północnoatlantyckiego jedynie po to, by móc bezkarnie urągać Moskwie. No i żeby ktoś za nas pilnował naszych granic. Bo, jak wiadomo, jesteśmy narodem dumnym, samodzielnym i ceniącym wolność. Po drugie, ten Zachód traktujemy jak bankomat. Ma nam płacić. W zasadzie nie wiadomo, z jakiego powodu, ale ma. Zwróćmy uwagę na język i zachowania partii rządzącej. Otóż PiS opowiada, że w stosunkach z Zachodem wstał z kolan. Hmm... Może i wstaliśmy z kolan (choć szczerze w to wątpię), ale łapę wyciągniętą do przodu wciąż mamy. Czego dowodem jest tzw. plan Morawieckiego, który ma przynieść Polsce dobrobyt i potęgę, a który opiera się na dwóch założeniach - pieniądze, setki miliardów euro, da nam Unia, a zagospodarują je państwowe koncerny. I żeby była jasność, jestem jak najdalszy od wyśmiewania założeń tego planu, w końcu Edward Gierek myślał podobnie i prawie mu się udało, chcę tylko powiedzieć, że tenże Gierek nie boczył się na Zachód, a PiS - owszem... Zresztą, postawa, że Zachód nas obroni i wyżywi, jest w myśleniu III RP obecna od lat. Waldemar Pawlak określał to mianem "wyciskania brukselki". Złagodzona forma tego sposobu myślenia wyrażała się w formie tzw. korzyści i strat. Podczas dyskusji o naszym członkostwie w Unii mówiono: a teraz podsumujmy korzyści i straty, jakie odniesiemy i poniesiemy wchodząc do UE. I liczono. Sorry, ale ten sposób rozmawiania również pokazuje, jak w Polsce postrzegany jest Zachód. Jak jako coś obcego. Nikt przecież nie dyskutuje, w formie wypisywania korzyści i strat, czy opłaca nam się konkordat, czy nie. I czy w ogóle opłaca nam się być krajem katolickim, czy nie. Nie liczy korzyści, nie liczy wydatków. Wszystko wydaje nam się naturalne. Więc dlaczego obecność w Unii jest nienaturalna? Jesteśmy innymi Europejczykami? Wiem, wiem, zaraz podniosą się głosy, że jesteśmy państwem biednym, doświadczonym przez komunę (inni będą mówić, że komuna zbudowała mieszkania i fabryki, a teraz zostało to zmarnowane), i że nam się należy. Za historię. Innym argumentem jest, że otworzyliśmy przecież krajom Unii wspaniały rynek, dzięki czemu mogą sprzedawać swoje towary. I na tym zarabiać. Więc o co chodzi? Ha! Rozumiem tak mówiących, że gdyby Polska nie weszła do Unii, Niemcy nie sprzedawaliby tu swoich samochodów, Duńczycy klocków Lego, nie byłoby Ikei, Biedronki, supermarketów i włoskiego designu. No, bądźmy poważni! Szczerze mówiąc, nie znajduję innych powodów, dla których w Polsce tak mocno artykułowane są antyeuropejskie poglądy niż poczucie, że oni są innymi Europejczykami, że są inni. Że Unia jest "lewacka", jest kupiecka, jest zepsuta, a my jesteśmy czyści, uduchowieni, odróżniamy prawdę od kłamstwa, Boga od szatana. I nawet nasi biskupi są inni niż papież Franciszek. Przepraszam, a czym taka postawa różni się od postawy imigrantów z państw muzułmańskich? Nie wszystkich, tylko tych naszprycowanych naukami imamów? To przecież jest takie myślenie: macie nas przyjąć, macie nam dać robotę, macie szanować naszą wiarę i przekonania, my, tak w zasadzie, pogardzamy waszym "lewactwem", jesteśmy lepsi, ale to tak między nami. Poza tym, owszem, podobają nam się europejskie miasta, komfort materialny itd., ale i tak tę Europę uznajemy za gnijącą potęgę. Zdemoralizowaną, zepsutą, bezbożną, z zasiłkami (które chętnie bierzemy), z prawami kobiet, z prawami mniejszości seksualnych, z trójpodziałem władzy. Ale możemy was uratować, jeśli przyjmiecie nasze poglądy, nasze przekonania, jeśli to wy dostosujecie się do nas, a nie my do was. Tak wygląda sposób myślenia polskiej prawicy o Europie Zachodniej, no i - o zgrozo! - podobnie przecież wygląda sposób myślenia islamistów. To zresztą jest szersza przypadłość. Tak przecież argumentuje Putin, wołając, że Rosja musi wstać z kolan i Zachód musi zacząć z nią się liczyć. Co rok tak wstaje i co rok podobnie to się kończy. Krzykiem, kolejną ekspedycją militarną i kolejną dziurą w budżecie. Odłóżmy jednak rosyjskie problemy na bok. Zajmijmy się polskimi. Otóż, widać wyraźnie, że polityka partii rządzącej jest na kolizyjnym kursie z Zachodem. Że wciąż wybijana jest fraza, że na zewnątrz otaczają nas wrogowie, a wewnątrz jątrzą zdrajcy. Może pora to przeciąć? I zdecydować: chcemy być w Europie czy obok niej?