Pewien brytyjski polityk powiedział kiedyś, że Anglia "nie ma żadnych wiecznych sojuszników i nie ma żadnych wiecznych wrogów. Wieczne są tylko jej interesy i zgodnie z tymi interesami należy podążać". Niech i Polska, w kryzysie uchodźczym, podąża zatem za swoim interesem. I niech jej politycy i obywatele, chłodno i bez emocji, zastanowią się, co przemawia za, a co przeciw przyjmowaniu uchodźców. Zachodnia Europa, a zwłaszcza Niemcy, ma dziś solidny problem. Problem, który - bez dwóch zdań - politycy sami na siebie po części sprowadzili mało rozsądnymi wypowiedziami o tym, ilu uchodźców i imigrantów są w stanie przyjąć. Nawet jeśli ich problem, to nie nasz kłopot - możemy im pomóc. Ale europejska solidarność ma też swoją cenę. Gdy dziś pomożemy - jutro możemy oczekiwać rewanżu. Czy będzie to poluzowywanie więzów paktu klimatycznego, czy kwestie energetyczne, czy - odpukać - potrzeba odwoływania się do naszych sojuszników w obliczu zagrożeń wschodnich - będziemy mieli pełne prawo powoływać się na zasady, wartości i moralne zobowiązania. I mieć świetny argument w ręku. Świetny i nie kosztujący nas wiele. Komisja Europejska obiecuje dać 6 tysięcy euro za każdego przyjętego uchodźcę. Koszt jego utrzymania to ok. 1400 zł miesięcznie. Czyli za unijne pieniądze jesteśmy w stanie dawać dach nad głową i żywić uchodźców przez niemal dwa lata. A w tym czasie i tak opuszczą oni ośrodki i będą musieli zmierzyć się z polską rzeczywistością... Najczęściej powtarzane argumenty antyimigracyjne dotyczą związanego z imigracją wzrostu przestępczości, islamskiej religijnej opresji, zagrożeń terrorystycznych i trudności integracyjnych przybyszów. I wszystkie one we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii mają rację bytu. Czy również w Polsce? Czy naprawdę ktoś wierzy, że 10, 15 a nawet 50 tysięcy uchodźców zagrozi naszej tradycji, religii, kulturze? Czy rozsiane po Polsce, kilkudziesięcio- czy kilkusetosobowe grupy imigrantów są w stanie stworzyć muzułmańskie getta? Zaprowadzić w nich szariat? I przyczynić się do wzrostu przestępczości? Przecież nie wierzą w to chyba nawet ci, którzy takie tezy głoszą. Bez wielkiego ryzyka można uznać, że - póki co - zawracanie sobie tymi zagrożeniami głowy jest równie uzasadnione jak troska o to, że Słońce przechodzi w fazę czerwonego olbrzyma. Oczywiste jest, że to wszystko, co jest dziś problemem krajów zachodniej Europy, nie będzie polskim problemem póki nie staniemy się państwem porównywalnie zamożnym i opiekuńczym, jak te, które przyciągnęły do siebie kilkudziesięciomilionową grupę europejskich muzułmanów. A kiedy się staniemy, to i tak zmierzymy się z kwestią migracyjną. I to, czy przyjmiemy dziś parę tysięcy uchodźców, nie będzie miało wtedy żadnego znaczenia. Popadanie w histerię z powodu naciąganych opowieści o gigantycznym wzroście liczby gwałtów w Szwecji jest - delikatnie mówiąc - mało rozsądne, a tym, którzy święcie wierzą w internetowe horrory, proponuję przeczytać coś o zmianie definicji gwałtu w szwedzkim prawie i nie dawać posłuchu bzdurom. Zwłaszcza że - i chyba nikt nie ma co do tego większych złudzeń - ci uchodźcy, którzy przypadną w udziale Polsce, zapewne zrobią wszystko, by jak najszybciej stąd wyjechać. I potencjalny problem zapewne i tak szybko rozwiąże się sam.