Parodia to może jak na tę okazję przesadne słowo. Jedna kobieta potrafi tam z talentem udawać Dodę, Jandę i Szczukę (czyli akurat postaci zasadniczo spoza obszaru zainteresowania programu), ale w większości wypadków wszystko kończy się na wysiłkach charakteryzatora. Też bym tak umiał: przykleję sobie warkocz i jestem Renatą Beger, potem założę glacę i proszę, jestem Oleksym, a na koniec uszy, i, ha, ha, ha, Urban jak żywy. Niedawno obejrzeliśmy z żoną spory kawałek programu, przekonani, że parodiowani są Pawlak i Biedroń, a z konferansjerki Majewskiego okazało się, że to mieli być Lepper i Wierzejski. Rzecz gustu - mnie osobiście oglądanie, jak ktoś robi z siebie małpę, średnio śmieszy, stąd Szymon Majewski nie jest moim idolem. Popularność jego programu przyjmuję do wiadomości na podobnej zasadzie, jak, dajmy na to, sukcesy zespołu "Ich Troje". Wspomniany wywiad pewnie bym pominął, ale przykuły moją uwagę słowa: "Podchodzą do mnie ludzie i dziękują... są zachwyceni, że w ten sposób można śmiać się z rzeczywistości. Wielu z nich zupełnie nie zna takiego poczucia humoru. Często też gratulują mi odwagi... wiele osób pyta, kiedy "Rozmowy w tłoku" znikną z anteny albo kiedy trafimy do więzienia". Ktoś sądzi, że artyści na ludzi zadających podobne pytania patrzą dziwnie i delikatnie tłumaczą, że coś im się po ten-tego? Skądże: "Pamiętamy przecież, co przydarzyło się niedawno Polsatowi". Nic to, lećmy dalej. Pytanie: "Przekraczacie granice dobrego smaku, czy też widzowie oczekują od was takiego rodzaju poczucia humoru?". Odpowiedź: "To drugie. Czasem, gdy dowcip nie śmieszy, wystarczy spuentować go słowem dupa albo gówno - by sprowokować salwy śmiechu". "Chyba stajemy się coraz bardziej normalni", komentuje to jedna z artystek, podsumowując swój dłuższy wywód, że dziś w telewizji trzeba walić z grubej rury jak Wojewódzki albo Majewski, bo inaczej jest nuda. Niewykluczone, że artystka ma rację. W pogoni za oglądalnością rozrywka w polskiej telewizji sięga właśnie drugiej skrajności w stosunku do tego, co przed laty pokazali Starsi Panowie Dwaj. Śmiesznie jest, jak kto powie dupa i gówno, by już zmilczeć słowa jeszcze śmieszniejsze, a gospodarz tok-szołu musi być chamowaty i prymitywny, bo inaczej ludożera ziewa. Co prawda, obserwacja programów rozrywkowych w telewizjach zachodnich nie dowodzi wcale, że tak być musi - ale w końcu jako naród mamy prawo do swojej specyfiki. Jeszcze jedno, bardzo znaczące zdanie: otóż na pytanie, kiedy z kolei publiczność się nie śmieje, pada odpowiedź, że wtedy, gdy "parodiuje się" osobę lubianą i uważaną za sympatyczną. Jako przykład pojawia się piosenkarka Kayah. To ciekawe, bo w programach zachodnich parodie (jeśli udane, oczywiście) śmieszą widownię tym bardziej, im bardziej parodiowana osoba jest popularna, a nie im mniej lubiana - gwiazdy piosenki i filmu są w tej konkurencji na samym szczycie. Owoż właśnie ta polska specyfika, zaświadczona w wywiadzie, sprawia, że pozwoliłem sobie zwrócić Państwa na "Rozmowy w tłoku" i ich twórców. Różne narody śmieszą różne rzeczy - Amerykanów to co głupie, Anglików co dziwaczne, Niemców co rubaszne, i tak dalej. W Polsce zaś żart najbardziej podoba się masowej widowni, kiedy kogoś ważnego poniża. W sumie nie chodzi o to, żeby było śmiesznie - tylko żeby "onemu" dop... (przepraszam, to chyba zbyt wesołe słowo, żeby go używać w poważnym tekście), wytarzać go w błocie, wyszydzić możliwie najgrubiej. "Rozmowy w tłoku" wydają się tego klinicznym przykładem - żadnej finezji, całe poczucie humoru polega po prostu na tym, że się z "parodiowanych" osób publicznych robi ku uciesze gawiedzi idiotów. A że nawet najprostsze polactwo coś tam jednak słyszało w szkole czy na katechizacji, że takie wyszydzanie bliźnich nie jest zbyt ładnie, stąd tak chętne wmawianie sobie, że to akt jakiejś niewiarygodnej odwagi. Że mogą za to zamknąć, ukarać, rozstrzelać. W ten sposób zwykłe prostactwo podniesione zostaje do wyższej rangi i uświęcone nimbem męczeństwa. Te skądinąd idiotyczne pytania "kiedy was zamkną" pozwalają wykształciuchowi rechotać z chamskich dowcipasów bez wstydu, i otwarcie przyznawać się przed samym sobą, że tak naprawdę to śmieszy go, jak powiedzą w telewizji dupa. Jakoś nieodparcie skojarzyła mi się z tym wywiadem jedna z ostatnich scen "Dnia Świra", owa wieczorna modlitwa Polaków, proszących Matkę, Ojca i Syna żeby zniszczyli tego gada, rodaka. "Kto ja jestem? Polak mały - mały, zawistny i podły". Widać to nawet po tym, z czego się lubię śmiać. Rafał A. Ziemkiewicz