Oburzenie na brutalnego flika zupełnie przypadkiem zbiegło się w czasie z kolejną kampanią buńczucznych zapowiedzi rozprawienia się przez władzę z "falą bandytyzmu", "pseudokibicami" i oczywiście nieśmiertelnym "faszyzmem". W ramach moralnego wzmożenia w walce z przemocą pan minister Sienkiewicz zapowiedział już "monopol na przemoc" i brutalność, pan premier, że będzie zabiegał o społeczną akceptację dla działań policji, gdy będą one "zdecydowane i brutalne", a duchowy patron rządzącej sitwy Wałęsa zagroził, że jeśli Polacy odważą się wspomnianą sitwę odstawić od żłoba (na co coraz wyraźniej wskazują sondaże), to wybuchnie wojna domowa, i wezwał władzę, by już teraz, nie czekając na jej wybuch, zaczęła strzelać do ulicznych manifestacji i do "kiboli". Zbiegło się to w czasie także z dwoma wypadkami śmierci podczas zatrzymania przez policję. W obu wypadkach, według czynników oficjalnych, wskutek "niewydolności krążeniowo-oddechowej". W jednym wypadku, w Tychach, ofiarą wspomnianej niewydolności padł osiemnastolatek, w drugim, w Gdańsku, dwudziestodziewięciolatek. Obaj byli podczas zatrzymania bici i gazowani, obu policja określiła jako "agresywnych". Nie można wykluczyć, że policja ma rację, iż biła zgodnie z przepisami, czyli bezpiecznie, a "niewydolność" u zatrzymanych nie była skutkiem pobicia i zagazowania, tylko wynikła z jakichś innych, zupełnie naturalnych przyczyn. Niemniej dwa takie wypadki w krótkim czasie (nie pierwsze przecież) powinny przyciągnąć uwagę polskich mediów znacznie bardziej niż banalna w gruncie rzeczy plażowa bójka kibiców z marynarzami, nie wspominając już o pobiciu pijanego kierowcy i jego − też podobno agresywnych − pasażerek na imigranckim przedmieściu Paryża. Zachowanie ministra Sienkiewicza i jego szefa, to, jak już bodaj pisałem, typowa dla państw niewydolnej biurokracji "pokazucha". Cały system − nie tylko w tej sferze, tak samo to wygląda wszędzie − jest chory, niesterowny, sparaliżowany przez biurokrację, przez bandy kolesiów, szwagrów i kochanek, których pousadzano na różnych stanowiskach w ramach partyjnych układów i wymiany przysług, a którzy nie mają o swej robocie zielonego pojęcia. Przepisy, narosłe przez dziesięciolecia nomenklaturowego systemu rządzenia, są bzdurne, sprzeczne i generują zachowania skrajnie niewłaściwe. Niedawno "Dziennik Gazeta Prawna" pokazał − polecam tę publikację i przytoczone w niej liczby jako przykład poglądowy − jak obowiązujący sposób rozliczania z "wyników" prokuratur rejonowych sprawia, że dwa razy do roku przechodzi przez nie ogromna fala umorzeń i odmów wszczęcia postępowania, bo system skontruowano tak, że najlepsze wskaźniki (a od tego zależą premie i inne nagrody) osiąga ta prokuratura, która na moment oceny ma najmniej spraw skierowanych do sądu. Jeśli ktoś przyjrzy się systemowi rozliczania z wyników pracy policji ("nie wracać mi, k..., bez co najmniej dwunastu mandatów na łeb!") to zaobserwuje podobne patologie. Tak było w PRL, tak postanowiono w Magdalence zostawić (choć niektórzy może sobie nie zdawali sprawy z istotnego skutku zawartego tam dilu) i tak będzie, dopóki Polacy nie przestaną dać się terroryzować "wojną domową" oraz niezadowoleniem Europy i nie dokonają w swym kraju zmiany poważniejszej niż zastępowanie jednego przedstawiciela tego samego magdalenkowego establishmentu drugim, tyle samo wartym. A dopóki to nie nastąpiło, porzućmy nadzieje. Donald Tusk nic nie jest w stanie naprawić ani zreformować, bo jest żałosnym kurrrkiem na dachu, niemającym pojęcia o niczym poza partyjnymi ruchami frakcyjnymi, zarządzaniem emocjami − najchętniej tymi najniższymi − i trzymaniem się za wszelką cenę stołka. Andrzej Seremet też nic nie zreformuje, bo jest zakładnikiem swego środowiska, któremu z tymi patologiami jest wygodnie, a na dodatek jest kompletnym safandułą. A już Bartłomiej Sienkiewicz nic nie naprawi zwłaszcza, bo jest jakimś wykopanym z papierów błaznem, który może i świetnie analizował na potrzeby wywiadu sytuację międzynarodową, ale nawet nie potrafi ukryć, że kompletnie nie wie, co się w powierzonym mu resorcie dzieje. Minister, który dzień po szeroko nagłośnionym wydarzeniu zwołuje konferencję prasową, by rzucać na niej retoryczne pytania "jak do tego mogło dojść?!" jest po prostu żałosny. Od tego jest, do cholery, ministrem, żeby to wiedział pierwszy i umiał nam wyjaśnić. A skoro wszyscy wspomniani, razem ze swymi zastępcami i totumfackimi, nic nie mogą, to co mogą? Mogą udawać, że coś zrobią. Nadymać się i straszyć, żądać dodatkowych, nadzwyczajnych uprawnień, potrząsać pięściami i nadrabiać marsową miną. Wywijać pałą i starać się tym zaimponować społeczeństwu. A nuż uwierzy ono, że ma w tych odgrażających się krzykaczach obrońców, na których może polegać. I to właśnie robią. Tylko, że to jest nie tylko śmieszne. To jest także groźne. Z wielu przyczyn - między innymi i takiej, że prosty policjant, który i tak jest Polsce niedoszkolony, a więc nieprofesjonalny, źle opłacany, a więc sfrustrowany, źle dowodzony, bezsilny wobec otaczającego go bałaganu, nepotyzmu i jeszcze na dodatek słyszy, że jemu będą "ciąć", kiedy wysokie szefostwo dla wygody swych siedzeń kupuje fotele po dwadzieścia tysi, zostaje zachęcony do tego, by se ulżył i jak złapie kibola albo innego bandytę, spuścił mu solidny wp... . A co się będzie wstrzymywał, sam pan premier powiedzieli, że policja musi brutalnie.Czas pewien temu mieliśmy taką sytuację, że nowy minister kolei ze swymi doradcami od pijaru umyślił sobie zapunktować punktualnością. I zaczęła się na PKP jazda: wszystko dla punktualności! Koleje PO najpunktualniejsze na świecie! Można sobie wyobrazić, w jakiej formie te wytyczne szły szczebel po szczeblu w dół, by przybrać formę analogiczną do wplecionego wyżej w narrację cytatu z pewnego komendanta o wyrabianiu limitu mandatów na łeb. Aż w pewnym momencie doszło do tragedii, bo maszynista i dróżnicy tak się starali uniknąć spóźnienia, że nie dopatrzyli przepisowej kontroli ustawień... Oczywiście, winien był tylko dróżnik, który nie dopatrzył. O presji i naciskach w tym kontekście żaden funkcjonariusz tuskowego agit-propu nie waży się napomknąć.I kiedy obecna jazda władzy na kiboli skończy się powtórką tragedii w Słupsku (gdzie, przypomnę, policjant zatłukł nastolatka podczas meczu koszykówki) i kiedy nie da się już wyjaśnić dziury w czyjejś głowie "niewydolnością krążeniowo-oddechową", to też winien będzie konkretny, zwyrodniały − jak się wtedy okaże − funkcjonariusz. O roli przełożonych, którzy zamiast zadbać o jego profesjonalizm podjudzali go do wymachiwania pałą nikt się w kontrolowanych przez władzę mediach nie zająknie. Przynajmniej dopóki Polacy nie przestaną dać się terroryzować "wojną domową" i niezadowoleniem Europy... A, o tym już dziś mówiłem.Rafał Ziemkiewicz