Dwa i pół wieku temu wybór był podobny. Polacy mogli porzucić zacofany system społeczny, uczynić wszystkich obywateli wolnymi i równymi, pozwalając im wziąć swobodny udział w budowaniu nowoczesnej gospodarki przemysłowej i wprowadzić kraj na drogę kapitalistycznego rozwoju, wytyczoną w zachodniej Europie. Ale wówczas taka opcja nie miała wśród decydujących Polaków powodzenia. Dwa główne obozy polityczne były podobne pod względem przywiązania do zaściankowej tradycji (dlatego też obie zawiązały konfederacje, zgodnie z sarmackim obyczajem politycznym). Tyle, że jedni - targowiczanie - za najlepszy gwarant utrzymania tej tradycji i niedopuszczenia do zachodnich "nowinek" uważali zwierzchnictwo Rosji. Drudzy zaś - konfederaci barscy - woleli rodzimy Kościół i kler jako jej strażników. Słaba frakcja modernizacyjna, odwołująca się do "obcej ideologii" Oświecenia, przegrała, podobnie jak Polska, która popadła w zależność od Rosji i wraz z nią w zacofanie, którego nie przełamało późniejsze dwudziestolecie niepodległości (pod koniec II RP wiele wskaźników ekonomicznych na wielu obszarach Polski było gorszych niż przed wybuchem I wojny światowej). Dopiero w 1989 r. mogliśmy znów wybierać i wybraliśmy trafnie. Teraz znów stoimy przed takim wyborem. Albo cywilizacja zachodnia, Unia Europejska oraz liberalna demokracja i prawa człowieka, albo autorytaryzm, cywilizacyjny regres i dryf na Wschód, wraz z samozwańczymi obrońcami najbardziej archaicznych elementów rodzimej tradycji (dystansowanie się od Zachodu oznacza przesuwanie się na wschód - tego uczy geografia, geopolityka, logika, nie mówiąc o historii). A w tym wszystkim znów zakulisowe rosyjskie intrygi, manipulacje, wpływy, propaganda... Nie ma zaś wątpliwości, jaki wybór Polaków ucieszyłby władców Rosji i jakiemu sprzyjają rosyjskie służby, pracujące na rzecz osłabienia europejskiej wspólnoty, zachodniej cywilizacji i liberalnej demokracji. Każde społeczeństwo musi stale wypracowywać równowagę między tradycją a nowoczesnością. Ślepe, bezkrytyczne podporządkowanie tradycji to przepis na zastój i zacofanie. Najbardziej intelektualnie i politycznie dojrzały polski konserwatyzm, reprezentowany przez krakowską szkołę historyczną ("Stańczyków") był wobec polskiej tradycji bezlitośnie krytyczny. Gdyby jego najwybitniejsi przedstawiciele wstali z grobu i zobaczyli ten bezrefleksyjny - żeby nie powiedzieć bezmyślny - kult przeszłości, a zwłaszcza klęsk i katastrof, uprawiany dziś przez rządzące środowiska nacjonalistyczno-klerykalne, pewnie z powrotem położyliby się do grobu z rozpaczy. Czy Polska tradycja i tożsamość narodowa stoją rzeczywiście wobec takich zagrożeń i niebezpieczeństw, jak twierdzą funkcjonariusze i propagandyści PiS oraz hierarchowie Kościoła katolickiego? Jeśli wziąć pod uwagę najważniejszy wyróżnik polskości, czyli rodzimy język, to ma się on i rozwija bardzo dobrze, o czym świadczą literackie Noble, niemal regularnie przyznawane jego najlepszym wyrazicielom. Ale zdobywców tych noblowskich zaszczytów nasi samozwańczy obrońcy polskości - z ministrem kultury włącznie - akurat nie cenią i nie szanują. A czy do polskiej tradycji należy pierwsza komunia, o którą tak nagabywał ostatnio pracownik TVP kandydatów do prezydentury? To rytuał katolicki, a katolicyzm nie jest specyfiką polskiej tożsamości, w każdym razie nie tak jak judaizm żydowskiej, anglikanizm angielskiej, luteranizm niemieckiej, husytyzm czeskiej, hinduizm hinduskiej, a nawet prawosławie rosyjskiej (czczony dzisiaj jako wzór patriotyzmu Józef Piłsudski łatwo porzucił katolicyzm, aby móc się rozwieść z żoną i poślubić inną kobietę). Kult maryjny, tak rzekomo charakterystyczny dla polskiej religijności, jest raczej elementem tradycji lokalnej - te wszystkie Matki Boskie ludźmierskie, gietrzwałdzkie, piekarskie, pacławskie, zebrzydowskie, ostrobramskie przypominają raczej lokalne bóstwa opiekuńcze, niż ogólnopolskie symbole narodowe. Matka Boska Częstochowska zaś to wizerunek inspirowany sztuką wschodniochrześcijańską, bizantyjską. A czy homofobia jest częścią polskiej tradycji? Też chyba nie, skoro "strefy wolne od LGBT" ogłoszono tylko na niektórych obszarach, tak się składa, że tam gdzie jest najsilniejsze poparcie dla PiS i najwyższa frekwencja w kościołach. Obrona przed "ideologią LGBT" to zatem działanie w imieniu tylko niektórych i niecałych wspólnot prowincjonalnych, a nie społeczeństwa polskiego. A antysemityzm? A ksenofobia? A przemoc domowa? Jeśli nie, to dlaczego propagandyści Andrzeja Dudy straszą inwazją obcych i żydowskimi rewindykacjami, a on sam zaleca, by unijnej dyrektywy antyprzemocowej nie respektować? Czy Żyd, homoseksualista, ciemnoskóry, protestant, ateista nie może być równoprawnym obywatelem Polski i na równi z innymi przyczyniać się do jej rozwoju? Dwieście pięćdziesiąt lat temu większość Polaków nie miała wyboru, bo nie miała prawa głosu. Możemy więc ówczesne zgubne decyzje złożyć na odpowiedzialność zacofanej, zaślepionej, ogłupiałej szlachty. Teraz odpowiedzialni za wybór jesteśmy wszyscy.