Wybór
Albo wygra Wschód, albo zwycięży Zachód. Dawno nie było tak prostych wyborów. Weekendowe wydarzenia polityczne dobitnie przypomniały, jaki sens mają najbliższe wybory prezydenckie.

O ile konwencja PiSbyła pomyślana w taki sposób, aby skończyć z mitem "kandydata obywatelskiego" i podźwignąć notowaniaKarola Nawrockiego do poparcia wystawiającej go partii, o tyle wiec Rafała Trzaskowskiego miał uświadomić zwolennikom koalicji rządzącej, jak ważna jest frekwencja oraz ożywienie emocji z czasu wyborów parlamentarnych w październiku 2023 roku.
Wybory prezydenckie 2025. Polskie pęknięcie
Przy okazji prezydentAndrzeja Duda- który wcześniejtwierdził, że głowa państwa nie jest od tego, by udzielać komukolwiek poparcia- pokazał, że woli postawiać na kandydata PiS, niż na Sławomira Mentzena, bo choć były takie przymiarki, to lider Konfederacji raczej przekreślił swoje marzenia o drugiej turze.
A Duda mebluje sobie przyszłość, która z dala od jego macierzystej partii mogłaby nie być usłana różami.
Jednak ten weekend w istocie pokazał, jak zasadnicze i głębokie jest polskie pęknięcie. Urzędujący jeszcze prezydent wygłosił pełne resentymentów i polaryzacyjnej pasji przemówienie, w którym przebrał się za moralistę oraz obrońcę praworządności i usiłował zakrzyczeć własne przewiny, związane z łamaniem Konstytucji. Dzielenie Polaków i rozdawanie politycznych świadectw etycznych, i to przez człowieka, który wspólnotę narodową miał na końcu swoich priorytetów, zapewne nie przystoi głowie państwa.
Ale obóz prawicy nie ma dziś innych kart, niż nienawiść do "reżimu Tuska", do "Polski Tuska", do zachodnich wartości, do silnych instytucji, do liberalnej demokracji, do Europy, do prawa stojącego ponad siłą, do silnego państwa demokratycznego. I wreszcie - do partnerskich sojuszy poza fantazmatem o samotnej "suwerenności" między Rosją a Niemcami.
Wybory prezydenckie. Ucieczka w przyszłość
Z konwencji PiS wiało przeszłością, jakby Jarosław Kaczyński zupełnie nie rozumiał nowej sytuacji geopolitycznej. I jakby wierzył tylko w to, co swego czasu wygłosił prof. Zdzisław Krasnodębski. Ten związany z PiS prawicowy socjolog i polityk, profesor uczelni polskich i niemieckich, stwierdził, że "zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe nie ze strony Wschodu". Wyjaśnił, że Rosja zagraża nam militarnie, a przez to jednoczy Polaków, ale antyzachodnia optyka jest ważniejsza ze względu na panujące tam trendy.
Kaczyński, Duda i Nawrocki niosą tę agendę w politycznych sercach, nieustannie wskazując "wrogów ojczyzny" wewnętrznych i zewnętrznych, ponieważ w ich świecie zawsze jacyś "oni" czyhają na tożsamość, niepodległość, suwerenność. To polityka strachu, podziałów, niechęci do inności, kompleksów, resentymentów i "ryzlingowych kwachów" (jak śpiewał poeta Andrzej Garczarek).
Trzaskowski uważa, że jest dokładnie odwrotnie. Że Zachód jest szansą uniknięcia najgorszego ze strony Wschodu. I próbuje znaleźć odpowiedź na ten typ polityki ze starej i mrocznej szafy, obsadzając swojego oponenta w roli "marionetki Kaczyńskiego". I proponując ucieczkę w przyszłość, która w jego optyce będzie świetlana tylko wówczas, gdy w Polsce przestanie szukać się przeciwnika w każdym inaczej myślącym, a wspólny język stanie się celem, a nie obiektem kpin.
Wybory w Polsce. Kpiarze nowego typu
Nawiasem mówiąc, przy okazji tych wyborów w debacie publicznej zaroiło się od kpiarzy nowego typu, którzy wyspecjalizowali się w ośmieszaniu demokratycznych instytucji i reguł, jakby jedynym odbiorcą ich arlekinady był Władimir Putin. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że wielkim marzeniem rosyjskiego dyktatora jest chaos, a także werbalne "wojny domowe" w państwach europejskich oraz wydrenowanie zachodnich instytucji z ich propaństwowej istoty.
A Zachód tym różni się od Wschodu, że ten pierwszy opiera się na strukturze, zasadach, kodeksach, umowie społecznej, prawie, debacie, wolności słowa, a ten drugi na dyktaturze (najpierw pozornej, potem miękkiej, a na końcu twardej).
W najbliższych wyborach zetrą się dwie - i tylko dwie - fundamentalne wizje Polski. W sensie mentalnym, społecznym i politycznym. Wygra albo Polska patrząca na Wschód, albo ta kierująca się na Zachód. Wybór albo rozpęta piekło, albo przyniesie (być może tylko chwilową) stabilizację.
Przemysław Szubartowicz