Wczoraj prezydent Andrzej Duda podzielił się z nami wiadomością, że to Mateusz Morawiecki otrzyma od niego misję sformowana rządu. Jeśli znaleźli się Państwo w gronie wyborców, którzy nie zagłosowali na Prawo i Sprawiedliwość, mogła Państwa zalać krew. Zewsząd słychać głosy poirytowanych wyborców. Biorąc pod uwagę blisko 75-proc. frekwencję, nie jest to grono małe. Jasne jest zatem to, że prezydent Duda do opozycyjnego elektoratu się nie wdzięczy ani o większą popularność poza PiS-em chwilowo nie zabiega. Czy jednak świadczy to o bezwolnym uleganiu presji Jarosława Kaczyńskiego? Niekoniecznie. W początkach prezydentury rzeczywiście prezydent Duda nie wykazywał się dystansem wobec partii. Jednak po serii upokorzeń i lekceważenia ze strony koleżanek i kolegów z PiS stopniowo odkrywał, że - pod rządami obecnej konstytucji - im mniej przewidywalne są jego decyzje, tym więcej faktycznej władzy zyskuje. Gdy nie było wiadomo, czy dany projekt ustawy zostanie zawetowany, czy nie, nagle w PiS przypominano sobie o Pałacu Prezydenckim. Z czasem okazało się, że prawdopodobnie także naciski ze strony innego ośrodka władzy realnej (ambasady amerykańskiej) jakoś tam wpływają na namysł prezydenta. Przykładem zderzenia wpływu dwóch ośrodków władzy była sprawa tzw. lex TVN. Ostatecznie prezydent Duda wychodził z takich napięć wizerunkowo wzmocniony. Nie ma zatem powodu, aby zakładać, że Pałac Prezydencki będzie teraz zmieniać strategię, która przynosiła ewidentne owoce. Przyspawani do władzy Możemy słusznie kręcić nosem na lekceważenie ducha prawa konstytucyjnego, o woli milionów Polaków nie wspominając, jednak prezydent Duda, zapowiadając desygnowanie Morawieckiego na premiera nie łamie prawa. On raczej, tak interpretując art. 154 Konstytucji z 1997 roku, doprowadza do białej gorączki większość wyborców. Oni w demokratycznej procedurze podziękowali już ekipie PiS za osiem ostatnich lat. Prezydent Duda desygnacją Morawieckiego zatem potwierdza słuszność ich decyzji przy urnach. Chęć utrzymania się Jarosława Kaczyńskiego za wszelką cenę u władzy, nawet wbrew nowemu rozkładowi mandatów w Sejmie i Senacie, jest przecież ewidentna. Zaskoczeni przegraną politycy PiS-u, pragną zachować przyczółki władzy. Każdy dzień się liczy. My zaś na bieżąco odkrywamy, jak przed nowym rządem wyrasta prawne pole minowe. Co tam wola suwerena! Andrzej Duda poprzez zmianę regulaminu próbuje zabetonować neo-sędziów w Sądzie Najwyższym. Z kolei Krzysztof Czabański zapowiada zabetonowanie się w Radzie Mediów Narodowych. Wreszcie nieoceniony Mateusz Morawiecki, jeśli pozostanie dłużej u władzy, obsadzi jakąś koleżanką lub kolegą stanowisko przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. To będzie kłoda rzucona pod nogi tym, którzy zechcą dokonywać wymiany kadr w spółkach Skarbu Państwa. Czy brzmi to jak zapowiedź siania w państwie chaosu i niezgody? I to jest konkret. Cała reszta, jak spekulacje o przyszłych ambicjach prezydenta Dudy czy budowanie przez PiS kolejnej wersji narracji "bycia ofiarą systemu" - to tylko zawracanie głowy. Po prostu PiS nigdy nie zamierzał oddać władzy. Gigantyczna frekwencja przy urnach pokrzyżowała te plany. Jednak obecną sytuację traktuje jako przejściową - nawet wbrew woli większości Polaków.