Wspólna Polska
Choć wybory się skończyły, emocje nie opadły. Polska wciąż jest głęboko podzielona - na PiS i anty-PiS, na "naszych" i "obcych". Lecz przecież Polska nie należy do żadnej partii. Polska powinna być wspólna.

Jako obywatel głosujący w każdych wyborach, byłem więcej niż zaniepokojony życiorysem kandydata Nawrockiego. Jako demokrata szanuję wybór moich Rodaków i uznaję, że Karol Nawrocki został wybrany Prezydentem mojego kraju, a więc także moim. Niezależnie co myślałem o nim jako kandydacie, dziś nie jest już kandydatem, lecz Pierwszym Obywatelem Rzeczpospolitej, a szacunek dla Rzeczpospolitej wymaga szacunku dla jej Prezydenta.
Niegodne są także połajanki wobec tych wyborców, którzy poparli takiego czy innego kandydata. Mieli do tego pełne prawo i raczej należy im się podziękowanie za wysoką frekwencję niepozostawiającą cienia wątpliwości, że prezydent elekt ma szerokie poparcie społeczne, podobnie jak Rafał Trzaskowski, który wybory ostatecznie przegrał.
W odróżnieniu od wielu przedstawicieli elit nie obrażam się na swoją Ojczyznę, nawet gdy wydaje mi się, że ona czasami obraża się na mnie. Nie kupuję domu za granicą, nie uciekam przed wojną, a już tym bardziej przed legalnym wyborem Polek i Polaków.
Wieczne oczekiwanie
Stratedzy partyjni już dziś myślą o tym jak wygrać kolejne wybory, jak na nowo rozhuśtać emocje, jak zdelegitymizować rząd lub prezydenta (niepotrzebne skreślić). W gabinetach toczą się układanki dotyczące tego, co będzie za ponad dwa lata; są już listy osób na najwyższe stanowiska rządowe i listy osób do aresztowania. Premier występuje w telewizji, zapewniając rządzonych, że ma pomysł, jak ominąć konstytucyjne uprawnienia prezydenta i zapowiada, że teraz to już naprawdę weźmie się do roboty.
Opozycja zaś zapowiada, że zrobi wszystko, by rząd i premier przez kolejne dwa lata nie zrealizowali niczego ze swoich obietnic, bo im bardziej nieefektywny będzie obecny rząd, tym łatwiej im będzie wygrać kolejne wybory.
Komentatorzy na wszystkie sposoby odmieniają ubożuchną w treść i oryginalność tezę o Polsce przeciętej na pół. Pseudokomentatorzy, czyli mediaworkerzy tej czy innej partii prześcigają się w inwektywach, ale nikomu zdaje się nie przeszkadzać, że po dwóch latach oczekiwań na właściwego prezydenta właśnie zaczynają się dwa lata oczekiwań na właściwy rząd.
Czego potrzebuje Polska?
Tymczasem Polski nie stać na czteroletnią pauzę w efektywnym rządzeniu. W regionie trwa krwawa wojna, a na liście kolejnych celów agresora jesteśmy wysoko. Najbliższe lata zdecydują, czy skorzystamy na rewolucji związanej ze sztuczną inteligencją, czy też z naszego rynku skorzystają inni.
Wojna handlowa wywołana przez Trumpa redefiniuje model rozwoju gospodarczego, bankrutujące mrzonki Unii Europejskiej o Zielonym Ładzie uderzają bezpośrednio w poziom życia Polaków. Wiadomo już, że nastąpi jakiś pivot, ale wcale nie musi być dla nas korzystny, zwłaszcza jeśli będziemy się kłócić wewnętrznie, co uniemożliwi nam budowanie niezbędnych dla Polski koalicji wewnątrz Unii.
Potrzebna nam pilna decyzja, czy rząd i opozycja popierają budowę tzw. Sojuszu Bałtyckiego w zakresie produkcji broni i koordynowania strategii obronnych. Przy czym sojusz ten nie powinien być skierowany przeciwko Unii, lecz być lewarem pomagającym zadbać o interesy wschodniej flanki NATO i nie dopuścić do sytuacji, w której Niemcy i Francja przejedzą 70 proc. środków unijnych na zbrojenia, mimo że reprezentują ok. 30 proc. ludności Unii, tak jak to było z pomocą dla przedsiębiorstw w okresie pandemii.
Listę rzeczy niecierpiących zwłoki i o fundamentalnym znaczeniu można ciągnąć przez kilka felietonów. Problemem jest to, że w 20 lat od wejścia do Unii i w 35 lat od odzyskania niepodległości Polska nie dorobiła się takiej listy, akceptowanej przez wszystkie strony sporu. Nasza racja stanu to ciągle intuicje i hasła, a nie plan działania. I to się nie zmieni, póki do wszystkich uczestników sporu politycznego nie dotrze, że POLSKA JEST WSPÓLNA.
Lud i jego paradoksy
Ostatnie wybory były kolejnym starciem elita kontra lud. Lud bywa paradoksalny np. wybierając na swego czempiona miliardera Donalda Trumpa, a tzw. elity demokratyczne nieskończenie głupie twierdząc, że to one reprezentują lud i wybierając na swego reprezentanta piękną wydmuszkę.
Elity polskie mają to do siebie, że są jeszcze na dokładkę niesamodzielne i brakuje im wiary we własny kraj. Mimo że Polska przeżywa - jak pisał w swej głośnej książce prof. Marcin Piątkowski - złoty wiek, ciągle szukają, do kogo się można przykleić, byle tylko nie podejmować decyzji samodzielnie.
Nasza prawicowa elita, która popiera idiotyczne cła Trumpa, bo Ameryki nie wolno krytykować, niczym się w tym względzie nie różni od elity tzw. obozu demokratycznego, która uważa, że rozwiązaniem naszego problemu jest wielkie państwo unijne, nie zauważając, że pchają się do Unii, w której za chwilę karty będą rozdawać AfD do spółki z miłośniczką Putina, Marie LePen.
Obie strony politycznego sporu od lat biją też pokłony przed wielkim kapitałem. Gdy Polscy artyści walczyli, by Google przestał ich okradać, premier Morawiecki z honorami podejmował prezes YouTube'a Susan Wójcicki. Gdy wiadomo, że w zeszłym roku Meta miała w Polsce prawie dwa mld przychodu, od którego zapłaciła 10 mln zł podatku, wiceminister cyfryzacji Michał Gramatyka broni przed ekspertami oszukujące nas koncerny, wskazując je jako modelowe przykłady współpracy.
Ta podległość myślenia i strach przed mocniejszymi zagraża nam dziś równie silnie, jak podział polityczny, w którym zawsze broni się swego, nawet jak ma duszę niewolnika i szkodzi państwu.
Niestety, polskie elity są jak król Karol - 70 lat przy mamusi, choć w naszym przypadku mamusie się zmieniały. Zamiast osłabiać Polskę bratobójczą walką, powinny się nauczyć jak wybić się na samodzielność. Rozpoczynając od konsensusu w kwestii spraw do załatwienia już teraz, bez marnowania kolejnych dwóch lat.
Maciej Strzembosz