Wojna w naszych głowach
Świat na ekranach zamienia się w permanentną wojnę. Nikt już nie zwraca uwagi, że przyzwyczajenie się do scen przemocy jest niebezpieczne.

Wymiana powietrznych ciosów pomiędzy Izraelem a Iranem trwa. Generalnie w wiadomościach nacisk kładzie się newsy o zabitych wojskowych czy naukowcach. Mało kto zwraca uwagę na to, że na ekranach oglądamy kolejną wojnę na żywo.
Kamery śledzą zestrzeliwanie ponad wieżowcami rakiet oraz dronów. Gdy pocisk się przemknie, widzimy eksplozję. Ogień, gęste kłęby dymu. Wreszcie do internetu trafiają filmy pokazujące osoby zabite i ranne. Udzielanie pomocy, zabieranie do szpitali i kostnic.
Aż zapominamy, że jeszcze do niedawna te sceny kojarzyły się z czarno-białymi fotografiami. Z dawną historią. I z ludźmi z "poprzedniej epoki", z której po 1989 mozolnie próbowaliśmy się wydobywać. Z wielkim trudem. Nie jest tak, że lata 90. były jakąś erą naiwnego optymizmu. To ahistoryczna bzdura. Rok przemian otwiera przecież masakra na placu Tian'anmen, potem przychodzi wojna w byłej Jugosławii, wojny w Czeczenii, ludobójstwo w Rwandzie.
Jeśli o czymś można mówić po 1989, to o kierunku przemian, co do którego żywiono pewną nadzieję. Jednak i z tym nie należy przesadzać. Owa postkomunistyczna nadzieja umarła szybko.
Dokładnie w tym roku, już za chwilę, minie 30 lat od polskiego gestu, o którym oczywiście nikt nie pamięta. W 1995 roku były premier, Tadeusz Mazowiecki, wystosował protest przeciwko bezczynności wobec ludobójstwa w Srebrenicy. Apelowanie do sumienia ludzi w ONZ nie przyniosło bowiem żadnego efektu. Polski polityk w geście protestu zrezygnował z pełnienia międzynarodowej funkcji. Ważny gest - jak to u nas, zapoznany.
Codzienne ofiary wojny
Dziś w nocy w ataku dronów oraz pocisków balistycznych w Kijowie zginęło aż 14 osób. Od czasu militarnej napaści Rosji na Ukrainę sceny wojny są stałą częścią naszego otoczenia. Eksplozje dalej niszczą blokowiska identyczne jak blokowiska polskich miast. Palą się dopiero co odnowione domy.
A dziś sceny zniszczenia na ekranach nakładają się na siebie, bo jednocześnie - w ramach korzystania z postępu technicznego - na żywo oglądamy, jak działa izraelska kopuła w 2025. Gdy pocisk przeciśnie się, uderza przecież nowoczesne miasto z biurowcami, gruzy sypią się na znane nam marki samochodów. Ludzie w ubraniach takie, jak nasze. Te same marki samochodów.
Sceny zniszczeń z Teheranu także nie są obce naszym oczom. Globalizacja obrazów mieszka w naszych oczach. Podobnie nowoczesna wojna powietrzna oraz efekty zniszczeń od dawna znajdują się w naszych głowach. Przestaliśmy się dziwić. Pamięć coraz mniej odsyła nas do scen z II wojny światowej. Do znanych fotografii z 1939 czy 1944 roku.
Świat na ekranach zamienia się w permanentną wojnę. Przyzwyczajenie się do scen przemocy na przyszłość jest niebezpieczne, gdyż rodzi powszechną obojętność. Tymczasem nasze bezpieczeństwo zależy od tego, czy ktoś na krzywdę zareaguje, czy przyjdzie nam z daleka z pomocą, czy będzie gotowy na poświęcenie życia i zdrowia.
Podpisywane na papierze traktaty nie wystarczą, dobrze to wiemy. Nawet do utrzymania przy życiu NATO potrzebne jest coś więcej: ludzka niezgoda na Zło. Tymczasem ona właśnie rozpuszcza się w zalewie obrazów przemocy, wobec której ludzie czują się bezradni. Wtedy zwycięża po prostu obojętność.
Jarosław Kuisz