Dostali okazję do ręki, więc grzeją temat bez opamiętania, bez jakiejkolwiek delikatności. Przegrzeją sprawę, jak nic! Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Wałęsa po tej awanturze wzmocni się, a nie osłabi. Ale obok sprawy oczywistej, czyli wojny Kaczyński - Wałęsa, pojawiają się inne sprawy, nie do końca jasne, nad którymi warto się zastanowić. Po pierwsze, dobrze byłoby dociec, jakim zrządzeniem losu teczki Wałęsy wypłynęły na światło dzienne. Osobiście nie wierzę, że gen. Kiszczak trzymał w swoim pokoju, w sekretarzyku, tajne dokumenty, dotyczące najważniejszych osób w kraju. Nie sądzę, by był aż tak naiwny. Sorry, to był człowiek w sferach służb specjalnych bywały, wiedział, że włamania i przeszukania to w tym świecie rzecz normalna, więc takie rzeczy trzeba mieć dobrze ukryte. Przed złodziejami, przed ludźmi ze służb specjalnych (wszelakich), przed żoną, przed pożarem itd. Nawiasem mówiąc, przypominam, że parę lat temu spłonął Kiszczakowi dom letniskowy na Mazurach. Przypadkowo? Mętnie prezentują się również opowieści, jakoby wdowa po gen. Kiszczaku sprzątała pokój męża i znalazła tam, w szafce, teczkę Lecha Wałęsy, więc poszła do IPN, by ją sprzedać. Wierzycie w to? Ale jeszcze mętniej wygląda samo zachowanie IPN. Widzieliśmy w telewizorze jak młodzi ludzie wynoszą jakieś dokumenty z domu gen. Kiszczaka, podają je sobie przez furtkę, upychają w bagażniku samochodu osobowego. Przepraszam, ale spodziewałbym się raczej czegoś innego. Że te wszystkie materiały, zanim wyniesiono je z domu, wpierw zostały opisane, na protokół, z podpisem świadków przeszukania. A tak, do końca nie wiemy, co z domu gen. Kiszczaka wywieziono i co do IPN-u dowieziono. Owszem, szef IPN Łukasz Kamiński podczas konferencji prasowej zapewniał, że wszystkie materiały będą skrupulatnie przeanalizowane i spisane, ale im dłużej o tym mówił, tym gorzej to brzmiało. Wiemy bowiem, że z domu gen. Kiszczaka wyniesiono sześć kartonów dokumentów. I nagle nastąpiło ich cudowne rozdzielenie. Ten jeden, w którym były teczki Wałęsy (archiwista IPN ocenił w pięć minut, że wszystko jest prawdziwe), natychmiast otworzono, pan Kamiński powiedział dziennikarzom, co w nich jest, i za chwilę będzie to pokazane całemu światu. A te pozostałe kartony mają być szczegółowo i ostrożnie analizowane. Skąd ta różnica? Dlaczego zawartość jednego kartonu natychmiast trafia do publiczności, a o pięciu nic się nie mówi? A może zaraz dowiemy się, że były w nich kwity z pralni i gazetowe wycinki? No cóż, co tam jest ogłosi Łukasz Kamiński - on dziś tym teczkowym ruchem zawiaduje, co czyni go jednym z ważniejszych ludzi w kraju. Bo jednych może wywyższać, a innych strącać w otchłań. Więc pytanie nasuwa się samo: jak wykorzysta władzę, która nagle wpadła w jego ręce? Dodajmy, że tych swoich pięciu minut Kamiński zbyt długo mieć nie będzie. W czerwcu kończy mu się kadencja, a szanse na to, by on, nominat Platformy, otrzymał od prezesa Kaczyńskiego namaszczenie na kolejne lata, wydają się bliskie zeru. A może Kamiński ma ochotę zawalczyć o przychylność prezesa? Może akcją w domu gen. Kiszczaka chciał uwiarygodnić się w oczach nowej władzy? Na zasadzie: daję wam na tacy teczkę Wałęsy, doceńcie to! Nie sądzę, by ten gest zrobił wrażenie na prezesie PiS. Ale może zapewni szefowi IPN w bliskiej przyszłości jakieś dobre umocowanie w wielkich strukturach Instytutu? Teczkową gorliwość odchodzącego szefa IPN tłumaczyć można również inaczej. Może zamierza, w ostatnich tygodniach swego urzędowania, poprowadzić większą grę? Może w tych pięciu pozostałych kartonach są również jakieś bomby? I to takie, które wywrócą polityczną scenę? Bo dotyczą osób dziś rządzących? Przecież, na zdrowy rozum, trudno przypuszczać, że gen. Kiszczak, jeśli miał swoje archiwum, miał w nim tylko teczkę Wałęsy i nic więcej... Raczej powinien mieć również inne materiały, dotyczące uczestników Okrągłego Stołu, tych z "Solidarności", jak i przedstawicieli Kościoła. Z nimi przecież negocjował, a później im oddawał władzę. Będzie więc coś? Czy nie? A jeżeli nie będzie, to dlaczego? Może wiąże się z tym apel IPN do byłych funkcjonariuszy, by oddali archiwalia, które przechowują? Bo w IPN-ie wiedzą, że Kiszczak coś jeszcze miał, ale to jest wciąż gdzieś ukryte... Może więc prezes IPN ma plan na wielkie teczkowe trzęsienie ziemi, którym chciałby zakończyć swoją kadencję? Na zatopienie paru ważnych osób? Jeżeli tak, to na pewno znalazłby wielu zwolenników. W świecie polskiej polityki jest bowiem tak, że teczki dzielą pokoleniowo. Inaczej podchodzą do nich ci, którzy w tamtych latach mogli być obiektem zainteresowania SB, a inaczej młodzi, których te sprawy nie dotyczą. Ale którzy czują, że teczkami mogliby odstrzelić co poniektórych weteranów, którzy stoją im na drodze. I nie muszą być to teczki agentów. Równie mocne (i kompromitujące) mogą być raporty z podsłuchów, z obserwacji, sprawy obyczajowe... Pamiętam, że gdy debatowano nad tymi sprawami w Sejmie, takie właśnie pokoleniowe sojusze można było obserwować. Że Jarosław Kaczyński przekonywał, że sprawy prywatne, intymne, muszą być zamazane, a młodzi wołali, że wszystko musi być jawne. I oni teraz czują krew, jak psy na polowaniu. Więc jestem ciekaw, czy skończy się na obszczekiwaniu Wałęsy, czy też ogary pójdą w las...