Ludzie doświadczeni wiedzą o tym, dlatego gdy manifestację szykuje jakaś w miarę sprawna organizacja, to wyznacza porządkowych, którzy dyskretnie usuwają przyklejających się oszołomów; a zwykle stara się też wyznaczyć i zwieźć we właściwie miejsce autokarami cały spontaniczny tłum manifestantów. Natomiast kiedy wydarzenie ma charakter spontaniczny, nieuchronnie przybiera formy żałosne. Wojna krzyżowa została niewątpliwie sprowokowana, ale dalej potoczyła się już własną dynamiką. Można się spierać, czy nowy prezydent sprowokował ją świadomie i cynicznie, w interesie swojej partii, czy tak po prostu palnął bez chwili namysłu, jak to ma w zwyczaju. W każdym razie manipulatorzy (oni sami woleliby zapewne ująć to określeniem "metapolityczni liderzy opinii", ale to jeden wuj) z "Wyborczej" nie przypadkiem uczynili z usunięcia krzyża pierwszą i najważniejszą zapowiedź nowego prezydenta, podbijając ją umiejętnie newsem, że warszawski konserwator zabytków nie zgadza się na zastąpienie go tablicą ani pomnikiem upamiętniającym ofiary katastrofy smoleńskiej (mówimy ofiary, ale myślimy oczywiście Lech Kaczyński). To w zupełności wystarczało do zmobilizowania wkurzonych i rozgoryczonych. Opozycja zaś nie wykazała się zręcznością. Jarosław Kaczyński dużo by ugrał i doskonale utwierdził swój wizerunek z kampanii, gdyby, odczekawszy, aż zbierze się tam dość kamer, osobiście udał się do obrońców krzyża i zaapelował o uszanowanie woli arcybiskupa Nycza (który, nawiasem mówiąc, też zadziałał w sposób mało przemyślany i bez wyczucia, zapewne chcąc, z racji starej przyjaźni, pomóc nowemu prezydentowi wyplątać się z wpadki). Ale prezes PiS postanowił już zarzucić łagodny wizerunek i wrócić do ostrej polaryzacji, co jest grubym, wartym osobnej analizy politycznym błędem - a tej polaryzacji, jak ocenił, awantura się przysłuży. Chłopcy z PiS, zgodnie z jego wolą, zamiast łapać za hamulec, zaczęli więc gromadzącym się pod krzyżem zelotom basować z galerii. Chłopcy z PO też się ucieszyli się, że jest zadyma, bo oni z kolei (z ich punktu widzenia słusznie) chcą polaryzacji, eskalacji emocji i wzajemnej nienawiści, w której nieudolność i aferalność rządzącej ferajny umyka uwadze ogółu. Chłopcy z SLD ucieszyli się nie mniej, bo, jakkolwiek sami, zgodnie ze starą partyjną tradycją, chrzczą dzieci i posyłają do komunii, tylko z dala od swojej parafii, generalnie antyklerykalizm jest jedyną sprawą, w której mają cokolwiek do powiedzenia. I nikt nie przewidział, że sprawa wymknie się spod kontroli. Że przede wszystkim zniknie jej wymiar polityczny i cała akcja czuwania pod krzyżem nabierze charakteru dewocyjnego. A dwa, że medialne błoto, lane na głowy dewotów, nie pozostanie bez śladu i z kolei skrzyknie się przeciwko nim tłum... no, właśnie, tu mam problem z krótkim podsumowaniem, kogo. Ze swojej wsi obserwowałem wydarzenia tylko przez telewizor, potem uzupełniając wiedzę relacjami znajomych, i mam wrażenie, że uczestnicy wydarzenia dzielili się na kilka grup. Pewną część stanowili sympatycy stojących pod krzyżem, którzy nie mogli przejść na swoją stronę, bo uniemożliwiała im to policja. Inną - wszelkiego rodzaju fanatycy walki z krzyżem, od satanistów po lewaków, i trochę lemingów, naładowanych emocjami przez media establishmentu, wmawiające im co dnia, że modlące się staruszki stanowią potworne zagrożenie dla ich świata. Najwięcej zaś było, jak się wydaje, głupkowato rozradowanych gapiów, którzy zostali zaproszeni na "śmiechową" imprezę i starali się bawić, coraz bardziej wbrew oczywistym faktom, pokazującym, że wplątali się w coś głęboko niesmacznego. Mam nadzieję, że przynajmniej część z tej grupy poczuła potem kaca i odebrała lekcję, dla wielu pierwszą w życiu, że dając twarz podobnym wydarzeniom, łatwo ją stracić. Efektem tego spontanu był obraz ryczącego bydła, wyzywającego ludzi, którym raczej należy się współczucie, poniewierającego z rechotem symbole religijne - nie tylko krzyż, bo dostało się Bóg wie za co i gwieździe Dawida, i nawet egzotycznemu u nas Buddzie - i w ogóle dającego świadectwo totalnego zezwierzęcenia, o które zresztą w tłumie łatwo. Na długo ikoną "Polski jasnej" i jej salonów pozostanie znana ze swej urzekającej głupoty celebrytka, lansująca się pośród tego ogólnego zbydlęcenia w objęciu z kryminalistą sądzonym za szantażowanie senatora Piesiewicza. Strach patrzeć, co nocami potrafi z Polski wypełznąć, nawet z przefiltrowanego przez umiejętność posługiwania się komputerem Facebooka. Cóż, polski zapateryzm to nie smętni liderzy SLD na Placu Konstytucji, usiłujący wcisnąć swoje ulotki ignorującym ich przeważnie przechodniom - to pijacy z pobliskich knajp, bluzgający po nocach dewotkom i gaszący żałobne znicze strumieniami szczyny, przy lękliwej obojętności przebranych w policyjne mundury dzieciaków, chowających się za węgłem. Godna odpowiedź "młodych, lepiej wykształconych i z dużych miast" na skopanego przez życie bezzębnego biedaka, plotącego obsesyjnie o Żydach i czepiającego się krzyża jak zbawczego totemu. Witajcie w naszym ohyde-parku. Rafał A. Ziemkiewicz