Czasami delikatnie sfauluje, ale - jak to w symultanach bywa - to on wygrywa większość partii, pozostawiając swych przeciwników w stanie podziwu mieszającego się z przygnębieniem. W piątkowy poranek Sejm kipiał emocjami. Politycy odbywali nerwowe narady, zawierali chwilowe sojusze i planowali strategię rozegrania parlamentarnego kryzysu. Tuż przed rozpoczęciem obrad wbiegłem do jednej z sejmowych restauracji, by - zgodnie z reporterską zasadą "zjedz coś zanim się rozpocznie burza, bo nie wiadomo, kiedy znajdziesz następną wolną chwilę" - dostarczyć organizmowi odrobinę kalorii. Przy sąsiednim stoliku siedział niedoszły prezydent i prowadził pogawędkę z jednym z byłych ministrów. O - pomyślałem sobie - pewnie tu wykluwa się taktyka Platformy. Słowo daję - nie podsłuchiwałem, ale nie dało się nie usłyszeć choć kilku słów. "Ale masz bóle tylko w odcinku lędźwiowym? Aaaa..., to nic takiego, jak będziesz miał w szyjnym to zobaczysz, co znaczy ból kręgosłupa". Tak największa partia opozycyjna planowała misterne posunięcia w gorących sejmowych godzinach.... A jak wyglądało planowanie - tak potem udawało się rozgrywanie. PiS przystąpił do tej partii szachów zmobilizowany i z gotowym pomysłem. Chodziło o to (i wciąż chodzi), by tak nakręcić spiralę strachu, tak bardzo przerazić inne ugrupowania, by te bez piętrzenia żądań i warunków zgodziły się popierać PiS w kluczowych głosowaniach. I spiralę nakręcano. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości chodzili po Sejmie i rozpuszczali pogłoski, że już rezerwują bilboardy na kampanię wyborczą, że Jarosław Kaczyński jest zdeterminowany, i że plan doprowadzenia do rozwiązania Sejmu jest gotowy. A do tego Marek Jurek deklarował, że będzie odwlekał prace nad budżetem, i że zarządzi dwutygodniową przerwę w obradach Sejmu. Piątka partii opozycyjnych (powiedzmy - opozycyjnych w tym momencie) popadła w histerię. Amok, jaki zapanował w poselskich szeregach, deklaracje o obronie demokracji, o wybieraniu alternatywnego marszałka Sejmu, o zbieraniu się w innej niż sejmowa sali - to było naprawdę widowisko z pogranicza farsy i groteski. Zwłaszcza że jedność piątki okazała się być trwała niczym bałwan w czasie roztopów. Gdy Jarosław Kaczyński zaproponował Lepperowi i Pawlakowi koalicję, ci - uszczęśliwieni, w trymiga porzucili opozycyjnych sojuszników i rzucili się w ramiona PiS-u, obiecując poparcie w głosowaniach, a w zamian dostając mgliste zapowiedzi otrzymania w przyszłości rządowych foteli. To porozumienie może być podstawą tworzenia koalicji, a może być tylko chwilowym taktycznym sojuszem PiS-u, który wciąż nie porzucił ani myśli o związku z Platformą, ani ewentualności szybkich wyborów. Tyle, że te - jak mówią politycy Prawa i Sprawiedliwości - Jarosław Kaczyński chciałby przeprowadzić jesienią, by - i to kolejny plan strategiczny - za cztery lata połączyć następne wybory parlamentarne z walką o reelekcję dla Lecha Kaczyńskiego. Te polityczne szachy lidera PiS jak dotąd przynoszą mu nieustające tryumfy. Arcymistrz planuje, arcymistrz rozgrywa, arcymistrz wygrywa. Stylem się nie przejmuje. Lepper wicepremierem? Czemu nie? Że odsądzało się go kiedyś od czci i wiary? Trudno, czasy się zmieniają. Oskarżenia o brak honoru, sugestię istnienia kwitów, których boją się politycy Platformy też przychodzą Jarosławowi Kaczyńskiemu łatwo i lekko. Piękna w tej rozgrywce za wiele nie ma, finezja też umiarkowana, ale szefowi PiS-u jednego odmówić nie można - skuteczności. Konrad Piasecki