I wybór ma coraz bardziej ograniczony, i nie swój - tylko narzucony przez Unię Europejską. Więc albo twardy brexit 12 kwietnia, albo odłożenie wyjścia na później, na rok, a prawdopodobnie na święty nigdy... Czyli - albo skok na głowę do basenu, nie sprawdzając, czy jest w nim woda, albo powrót z podkulonym ogonem, i to tak, że lata upłyną, zanim Londyn odbuduje swoją pozycję w Unii... Co się nie zdarzy, to będzie źle. Wspominam Camerona, bo to jego nieroztropność uruchomiła mechanizm, który doprowadził do klęski. Najpierw, by zdobyć władzę w Partii Konserwatywnej grał kartą eurosceptyka. Potem, już jako premier, z atakowania Unii czynił swoją cnotę. Potem, żeby ograć wewnątrzpartyjną opozycję, ogłosił referendum w sprawie wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii. A w nim optował, żeby głosować za pozostaniem. No i przegrał. Trudno pojąć, jak można było być tak lekkomyślnym, i nieprzewidującym zarazem. Zaryzykować los państwa dla jakiejś partyjnej gierki!? Nastroje antyunijne były przecież na Wyspach rozkręcone na całego, podkręcały je tabloidy, regularnie sycąc publikę informacjami o Polakach (i innych imigrantach) jako złodziejach i mordercach, rozkręcał je sam Cameron, no i jeszcze Nigel Farage, który rozpowiadał na lewo i prawo różne kłamstwa, byle tylko obrzydzić Unię. Na przykład to, że Brytania płaci Brukseli 350 mln funtów tygodniowo, i te pieniądze zostaną w Londynie, i przeznaczone zostaną na służbę zdrowia. Do tego wszystkiego dołożył się jeszcze inny nastrój - możliwość zagrania na nosie elitom... Tego nie widzieć - to trzeba być ślepym. A na dodatek, zaraz po referendum okazało się, że ci zadufani brytyjscy politycy nie wiedzą co dalej, nie mają żadnego planu B. Ale to nie koniec szaleństw. Otóż, w tym bałaganie na następczynię Camerona konserwatyści wybrali Theresę May, która... należała do grupy zwolenników pozostania w Unii. Ale przyszło jej Brytanię z Unii wyprowadzać. Więc się za to zabrała, choć nie chciała. A żeby umocnić pozycję swoją i swojej partii rozpisała wybory. Poszło odwrotnie, straciła większość w parlamencie, premierem jest z łaski. Doszło do tego, że Theresa May nie ma żadnej kontroli nad parlamentem, nie ma kontroli nad swoją partią, a jej głównym argumentem w ubiegłym tygodniu było to, że poda się do dymisji. I jak się okazało, to też nie wystarczyło. I Cameron, i May przejdą więc do historii Wielkiej Brytanii jako wyjątkowi nieudacznicy, politycy bez wyobraźni i bez wyczucia społecznego, którzy za co się nie zabierali - prowadzili do katastrofy. Tak jakby zamiast nich kierował Brytanią Jaś Fasola. Od czasów średniowiecza Wielka Brytania nie była tak upokorzona. Patrząc na brytyjską katastrofę łatwo można dostrzec, że nie była ona nieuchronna, że doszło do niej na skutek kardynalnych politycznych błędów, przede wszystkim Davida Camerona. To on utracił kontrolę nad swoimi działaniami, i powpadał w dołki, które kopał. Rozsądny polityk na pewno nie podkręcałby antyunijnych nastrojów, jeśliby nie chciał z Unii wyjść. Po drugie, rozsądny polityk na pewno nie zdecydowałby się na takie ryzyko jak referendum. W tamtych warunkach było to jak gra w ruletkę. A polityk nie może być hazardzistą. Po trzecie, w ważnych sprawach, przywódca kraju nie może zdać się na kaprys ludu, bo powinien wiedzieć, że ten kaprys jest najczęściej wypadkową siły przekonywania różnych suflerów, i emocji, które mogą się nie wiadomo skąd zrodzić. Więc różnie może być. Polityk, który nie czuje ludu (takich jest większość) powinien więc raczej zachować wstrzemięźliwość Antoniego Słonimskiego, który pisał tak: "Nasz lud!" wołają ze swadą Nasz lud jest głupi jak pień. Ja wolę lód z lemoniadą Na tarasie, w upalny dzień. A wracając do brytyjskiego blamażu - po czwarte, jeżeli już wchodzi się w taką kampanię jak referendum, to trzeba mieć w niej inicjatywę, i być przygotowanym na zderzenie z różnymi oszustami. A w tamtym referendum zwolennicy brexitu opowiadali najróżniejsze rzeczy, zupełnie bez odzewu. Po piąte, podejmując działania, polityk musi mieć w zanadrzu Plan B, Plan C, itd. Tymczasem, już trwało referendum, a Cameron zabraniał swoim urzędnikom planowania, co będzie gdy zostanie przegrane. Analitycy to podkreślają - w chwilę po ogłoszeniu wyników Unia miała jasny plan działania. A Brytania była w szoku. To zadecydowało o klęsce negocjacji May. No i ostatni punkt - Cameron, i nie tylko on, zapomniał po co jest (po co był). Otóż, rolą prawdziwych polityków nie jest podlizywanie się gawiedzi, ani dostarczanie jej rozrywek, poprzez kłótnie, awantury czy rozmaite obietnice. Ich rolą jest kierowanie państwem, decydowanie o jego losach. I tych teraz, i tych za wiele, wiele lat. A losem narodu się nie frymarczy, nie ryzykuje. Pisało o tym wielu. Cytaty można wybierać. Ja, z tej okazji, wybrałem Romana Dmowskiego, z "Polityki polskiej i odbudowaniu państwa". Bardzo ten fragment polecam dzisiejszym "narodowcom", może trochę zmądrzeją: "Ileż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem patriotycznym słów pieśni: Powstań Polsko, skrusz kajdany - Dziś twój triumf albo skon... Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, mój zmysł moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jest przestępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać, jest zbrodnią. (...) Bytu Polski ryzykować, jej przyszłości przegrywać nie wolno ani jednostce, ani organizacji jakiejkolwiek, ani nawet całemu pokoleniu. Bo Polska nie jest własnością tego czy innego Polaka, tego czy innego obozu ani nawet jednego pokolenia. Należy ona do całego łańcucha pokoleń, wszystkich tych, które były i które będą. Człowiek, który ryzykuje byt narodu, jest jak gracz, który siada do zielonego stołu z cudzymi pieniędzmi". Może w innym czasie powiem, kto mi ten cytat wskazał... Bo przy okazji brexitu ważniejsze jest jego ponadczasowe przesłanie - polityk to nie showman, a polityka to nie ruletka, tylko bardzo twarda gra, w której litości nie ma. Takie nauki z szamotaniny Brytyjczyków wyciągnijmy nad Wisłą.