Weekendowa bitwa na konwencje. PiS zgodnie z maksymą Napoleona, KO się nie przemęcza
Dwie konwencje partyjne: programowa PiS i zjednoczeniowa KO zdominują polityczny weekend. To już niemal tradycja, gdy jedna partia ma duże wydarzenie, druga musi na nie odpowiedzieć. Liczy się przekaz, co pójdzie "w lud". Żeby nie było wrażenia, że ktoś "odstawia nogę".

Prawo i Sprawiedliwość zapowiedziało swój kongres wiele miesięcy temu. Mozolnie szykują program. Mateusz Morawiecki będzie opowiadał, jak pomagać przedsiębiorcom. Piotr Gliński o wzmacnianiu społeczeństwa obywatelskiego, Przemysław Czarnek o odideologizowaniu szkoły.
Brzmi jak kiepski żart. Ale mają tam też dobrą setkę dyskusji panelowych z udziałem ekspertów - sympatyzujących czy jakoś powiązanych z nimi - którzy na serio spotykają się rozmawiać o wyzwaniach dla Polski. Prawie tyle co na naszych Igrzyskach Wolności, które odbywają się w tym samym czasie w Łodzi.
Program ma znaczenie
Takich rzeczy jak duże programowe wydarzenie nie robi się na chybcika. To mozolna wielomiesięczna praca.
Różnica z napisanymi na kolanie stu postulatami Platformy Obywatelskiej i improwizowanym kongresie zjednoczeniowym jest dojmująca. Tu jeszcze kilka dni temu nikt nie wiedział, gdzie i kiedy mają się łączyć. Miejmy nadzieję, że przynajmniej wiedzą z kim.
Pod względem powagi, z jaką traktuje program własnej partii, prezes PiS jest reliktem z poprzedniej epoki. W czasach postpolityki nikt nie ma czasu czytać programowych książeczek. Nawet dziennikarze, którzy najlepiej wiedzą, jak lekko traktują program sami autorzy.
Okazuje się jednak, że program ma znaczenie. Niekoniecznie dlatego, że studiują go tysiące wyborców. Ale dlatego, że pozwala - na najbardziej fundamentalnym poziomie - z czymś się zidentyfikować. Że bardzo wielu różnym grupom dostarcza wspólnego mianownika. Że wyborcy, znów, bardzo różni, mają poczucie, że ktoś potraktował ich poważnie. A partia i jej działacze, niezależnie od osobistych preferencji, profili i sympatii mają określony kierunek natarcia. "Maszerować oddzielnie, bić się razem" - jak w słynnej maksymie Napoleona.
Tymczasem w PO wciąż jakby dominowało poczucie, że nie muszą się starać. Bo mają media. Bo - przyzwyczaili się do tego, że są partią władzy. Bo PiS jest szalony i archaiczny. A w razie czego Tusk się ogarnie i poprowadzi ich do zwycięstwa. No nie. "To już minęło, ten klimat ten luz", jak śpiewał Rysiek Riedel z Dżemu. Teraz leniwe pospolite ruszenie PO staje naprzeciwko karnych PiS-owskich szeregów i dostaje łomot.
Wygrana w 2023 była możliwa, bo organizacje obywatelskie zmobilizowały ludzi w sposób zupełnie nieprawdopodobny, Tusk dał wiarę w zwycięstwo, a koalicjanci wyrzucili na kostkach poparcia właściwe liczby. Gdyby którykolwiek z tych elementów nie zagrał, rządziłby wciąż PiS. I powolutku, po cichutku, domykałby sobie system.
Wygląda na to, że w PO nie przemyśleli przyczyn porażki w wyborach prezydenckich. Mając ogromne zaplecze w postaci tysięcy zaangażowanych ludzi, wolą na chybcika organizować imprezę, którą chcą przykryć kongres PiS. Zamiast spotkać się z obywatelami, którzy dali im zwycięstwo wchodzą w partyjną kontrę do PiS-u.
Jałowy spór
Spodziewam się, że ze scen obu partii dostaniemy rytualne zaklęcia: o własnej wspaniałości i tragicznej kondycji przeciwników. I jestem pewien, że w odpowiednich mediach komentatorzy będą rozkładać na czynniki pierwsze: czy to pomogło, czy właściwy spin, czy może jednak za bardzo retro albo za mało werwy. I czy w górę idą akcje Czarnka czy Rafała Trzaskowskiego.
Tylko co z tego? Kogo to tak naprawdę obchodzi? Polityka, wbrew manierze jej komentatorów, to nie wyścigi konne ani noty za styl w skokach narciarskich. Tu stawki są zupełnie na serio.
Społeczeństwo znajdujące się w stanie zagrożenia powinno dążyć za wszelką cenę do wygaszania, czy przynajmniej cywilizowania zbędnych konfliktów, rozbijających jego wewnętrzną jedność. Nie jest to możliwe w kraju mówiącym de facto dwoma językami, wykluczającymi siebie wzajemnie i delegitymizujących przeciwnika i jego prawo do istnienia.
Polityka żywi się konfliktem i ten, kto próbowałby jego istnienie zanegować, wprowadzić by musiał jakiś rodzaj totalitarnej jednomyślności, jednak trudno z punktu widzenia interesu narodowego uznać stan obecny za pożądany.
Wzajemna blokada powoduje zużywanie się zasobów polityczności do jałowego konfliktu o dominację, bez wyznaczenia istotnych programowych punktów spornych, które nie zależałyby wyłącznie od umiejscowienia: czy to w ramach władzy, czy opozycji.
W 2015 roku siły rewolucji zakwestionowała prawomocność systemu, zbudowanego na bazie instytucji istniejących po to, żeby siły skrajne trzymać na wodzy. Siły reakcji po 2023 okazały się na tyle silne, żeby upadający porządek obronić, ale nie na tyle, żeby zmiany w przeważającej części cofnąć.
Nie widać wyjścia z tego klinczu.
Leszek Jażdżewski














