Ten człowiek zadał sobie trud przeczytania bodaj wszystkich wywiadów udzielonych przez Wałęsę do roku 1988, wszystkich zachowanych zapisów jego przemówień i relacji ze spotkań, trud pojechania w różne miejsca, porozmawiania z ludźmi, którzy go blisko znali. I zadania pytań, których nikt przed Zyzakiem zadawać się nie odważył (praca Cenckiewicza i Gontarczyka, odważna i zasługująca na najwyższy szacunek, dotyczyła tylko jednego epizodu biografii przyszłego przywódcy "Solidarności"). Czyż zresztą nie jest wystarczająco wymowny fakt, że książka Pawła Zyzaka jest pierwszą (!) próbą pełnego opisania tak ważnego dla najnowszej historii Polski życiorysu? Jakoś ci, którzy krzyczą o "bredniach", nie mieli odwagi wziąć się za taką pracę przez 20 lat. Czyż nie ze strachu przed nieuniknionym naruszeniem tabu? Poza tym nie dotyczy to tylko Wałęsy - gdzież są biografie Geremka, Michnika, Kuronia? Gdzie monografia "Tygodnika Mazowsze"? Wszystko to dopiero czeka na odważnych. "Gazeta Wyborcza" usiłuje sprowadzić całą pracę Zyzaka do odkrycia, iż przyczyną, dla której przyszły bohater musiał opuścić rodzinną wieś, było zrobienie pewnej pani nieślubnego dziecka. Być może Zyzak zrobił błąd, publikując te relacje krajanów byłego prezydenta - ludzie w Polsce, jacy są, wiadomo, i lubią powtarzać o bliźnich różne plotki, na wsi zwłaszcza. Nie wiem, na ile mocne ma tu autor dowody. Sprawa ewentualnego młodzieńczego romansu to jednak w biografii drobiazg, niewiele znaczący, choć charakterystyczny. Drobiazgów jest zresztą więcej - coś tam wiedziało się, że młody Wałęsa trafił do specjalnej szkoły dla trudnej młodzieży, jakby poprawczaka. Ale dopiero od Zyzaka dowiedziałem się, że na początku lat dziewięćdziesiątych pojawili się w tej szkole panowie z UOP i skonfiskowali, najzupełniej bezprawnie, całą szkolną dokumentację z odnośnego okresu. Takich śladów zacierania przez Wałęsę prawdy o swych dawnych sprawach znajdziemy tu więcej. Same w sobie są one wymownym oskarżeniem, i dowodem na to, co warte są dziś zapewnienia Wałęsy i histeryczne wrzaski jego obrońców z salonu, który dwie dekady temu nienawidził go nie mniej, niż dziś Kaczyńskiego. Znajduję w książce Zyzaka potwierdzenie tezy, którą głoszę od dość dawna - że Wałęsa był nie tyle herosem, co niewiarygodnym cwaniakiem, który ze swym niezwykłym talentem do wcielania się w różne postacie potrafił okpić i rzesze prostych ludzi, przemawiając do nich z Matką Boską w klapie, i współpracowników z podziemia, i esbeków, którym obiecywał współpracę, a potem ich kołował. Paradoksem historii jest to, że tylko taki cwaniaczek i krętacz, napędzany niewiarygodną megalomanią i pychą (zachowało się nagranie z podsłuchu, na którym przewodniczący "Solidarności" tłumaczy bratu, że ich ród wywodzi się od rzymskich cesarzy) mógł odegrać taką rolę, jaką odegrał. Gdyby Wałęsa był taki, jakiego chce się go dziś widzieć, gdyby choć trochę przypominał Alfę z zapomnianej, hagiograficznej sztuki Sławomira Mrożka - to by go SB zamordowała tak jak Tadeusza Szczepańskiego. Wałęsa, choć niekonsekwentnie wypiera się zobowiązania do współpracy z SB, w sumie nie kryje, że "prowadził z nimi swoją grę", i na tyle często wyrywało mu się, na czym ta gra polegała, że można na podstawie samych jego wypowiedzi dość dobrze jego cwaniactwo opisać. Można je też usprawiedliwić. W końcu - jak mówi on sam - skoro wygrałem, to znaczy, że robiłem dobrze, i co komu do tego? Problem w tym, że myśl o zwycięstwie wycwaniaczonym, o bohaterze nie tyle heroicznym, co sprytnym, całkowicie się nie mieści w polskim sposobie myślenia. Dlatego właśnie prawda o Wałęsie jest tak niecenzuralna, kłamstwo ma tylu tak potężnych stróżów, a ludzie odważający się mu przeciwstawić, jak Cenckiewicz z Gontarczykiem, a teraz Zyzak, są z taką intensywnością opluwani i niszczeni. Rafał Ziemkiewicz