Bardziej obeznani z historią dopatrzyli się w tej prezentacji jeszcze jednego symbolu. Otóż premier Kopacz swój rząd przedstawiała w auli Politechniki Warszawskiej. O, to miejsce historyczne! W grudniu 1948 roku odbył się tam zjazd zjednoczeniowy PPR i PPS. Teraz też mieliśmy zjednoczenie - trzech platformerskich spółdzielni. Popierającej Tuska frakcji Grabarczyka, frakcji Schetyny, no i ekipy Bronisława Komorowskiego. Tak rząd konstruowano, żeby każda z tych grup dostała swoje. Żeby nie było w PO wewnętrznych wojen. Ale gdy się układa rząd tak, by każda ze spółdzielni była zadowolona, wychodzą rzeczy śmieszne. Zacznijmy od samej góry - od szefa MON Tomasza Siemoniaka, który awansował na stanowisko wicepremiera. Skąd ten ruch? Odpowiedź jest prosta - Siemoniak to człowiek prezydenta Komorowskiego, jego wywyższenie to gest wobec Belwederu. Oczywiście, okołorządowi suflerzy tłumaczyli to tym, że czasy niebezpieczne, że wojna w sąsiednim kraju, więc ten gest to symbol powagi. Wolne żarty! Gdyby potraktowano poważnie wojnę we wschodniej Ukrainie, to na stanowisku szefa MSZ mielibyśmy fachowca, osobę znającą się na sprawach międzynarodowych i znającą rozgrywających tego świata. Mamy za to Grzegorza Schetynę - partyjnego gracza, który pewnie świetnie zna realia Wałbrzycha czy Jeleniej Góry, ale już zdecydowanie mniej w realia Brukseli, Moskwy czy Berlina. Schetyna na stanowisku szefa MSZ to kpina. Mam poza tym podejrzenia, że on nie zna nawet angielskiego, co na jego stanowisku jest dyskwalifikujące. Wprawdzie jego najbliżsi twierdzą, że tym językiem włada, że nauczył się go, negocjując kontrakty z amerykańskimi koszykarzami, ale zachowajmy odrobinę powagi - nie sądzę, by to były wystarczające kursy. Zamiast tych opowiastek, wolałbym zobaczyć kwit, potwierdzający, że Schetyna zdał państwowy egzamin ze znajomości angielskiego. To jak, Grzegorzu Schetyno, masz go czy nie? Bo w dyplomacji to jest standard. Tam tłumaczy nie ma. Tam jedzie się na spotkanie ministrów spraw zagranicznych krajów Unii, drzwi się zamykają, i dwudziestu ośmiu zawodników dowodzi swoich racji. Więc jak to wszystko Schetyna sobie wyobraża - że pojedzie, wejdzie na salę obrad, i będzie rozumiał co drugie słowo? I podnosił rękę w sprawach, których nie przyswoił? Jego rywal, szef drugiej w Platformie koterii - Cezary Grabarczyk też znalazł się w rządzie - jako minister sprawiedliwości. Skąd go pamiętamy? Swego czasu był ministrem infrastruktury. Wyjątkowo mu nie szło, więc Tusk wyekspediował go w kosmos. A teraz - wraca. Bo zna się na wszystkim. Oprócz układanki typu dla każdej spółdzielni po trochu, mamy nominacje, nazwijmy je, po znajomości. Tak tłumaczona jest powołanie Teresy Piotrowskiej na stanowisko szefa MSW. Jej życiorys jest bogaty, była w PAX, była w ZChN, z wykształcenia jest teologiem, uczyła religii w podstawówce, była też wojewodą bydgoskim, zajmowała się sprawami społecznymi, miała już odchodzić na polityczną emeryturę - i nagle - jest szefem od policjantów i strażaków. Jakim cudem? Czy tylko dlatego, że jest dobrą koleżanką Ewy Kopacz? A jak wytłumaczyć nominację Marii Wasiak na stanowisko super-ministra od spraw infrastruktury i rozwoju regionalnego? Czy tym, że zajmowała się PKP, czy też tym, że była jedną z liderek środowiska Unii Wolności w województwie radomskim, czyli tam gdzie zaczynała polityczną karierę Ewa Kopacz? Takich zagadek jest więcej. Na przykład utrzymanie w rządzie ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, ministra o fatalnej reputacji. Ewa Kopacz, tłumacząc, dlaczego go zostawiła, mówiła, że napisał plan leczenia osób z chorobą nowotworową, i że będzie go realizował. Plan? Eureka! Plan! To jest kolejny klucz wyjaśniający zagadkę tego rządu. Plan. Przed nami seria trzech kampanii wyborczych, i na te kampanie - jak sama przyznała - Ewa Kopacz skonstruowała swój rząd. Wszystkie ręce na pokład! Taka jest jego idea, z niedopowiedzianym założeniem, że jeżeli ręce będą na pokładzie, to nie będzie żadnej łapy, która będzie wbijać sztylet w plecy. Że nie będzie rozłamów, podgryzania się, walk wewnątrz PO. W związku z tym czeka nas rząd który, po pierwsze, nie będzie chciał narażać się wyborcom, więc nic istotnego nie będzie robił, a po drugie - którego główną działalnością będzie opowiadanie o różnych planach. Żeby dzieciom było dobrze, żeby kobiety były zadowolone, i osoby mało zarabiające, i tak dalej. Będziemy mieli festiwal słodkiego gruchania, któremu towarzyszyć będą różne dziennikarskie "dzieła". Typu: Ewa Kopacz - polska Margaret Thatcher czy Angela Merkel? Ewa Kopacz: jak pogodziła Grześka z Czarkiem? Grabarczyk: wiem jak pomóc sądom. Maria Wasiak: tajna broń nowego rządu. Ona zlikwiduje bramki na autostradach. Itd., itp. Już widzę te pisma i tych autorów! I tę cieknącą wazelinę... Ta paplanina wprowadzi nas w wybory samorządowe, potem będziemy mieli Boże Narodzenie i Nowy Rok, potem ferie, potem kampanię prezydencką, potem słodkie opowieści o prezydencie, i wreszcie kampanię do Sejmu i Senatu. I tak minie rok. To jest ten plan. Ochów i achów, miłego gadulstwa i wyważania otwartych drzwi. Zdaje się, oparty o wiarę, że rządzenie rządzeniem, ale i tak najważniejsi są zaprzyjaźnieni z rządem dziennikarze.