To prawda. O to w tym wszystkim chodzi, aczkolwiek rzecz wymaga dłuższego wyjaśnienia. W Polsce od połowy 1989 roku panuje "Solidarność". Nie chodzi mi o kolejne rządy, kolejnych premierów, chodzi mi raczej o dominujący sposób myślenia, opisywania ludzi, ich wad i zalet, o - nawiązując do języka Gramsciego - hegemonię kulturową. Tak przecież było, że mądrości płynęły z jednego źródła, że były niepodważalne, podobnie jak i opis historii, polityki zagranicznej, ekonomicznej i panteon bohaterów. To nic, że od czasu do czasu w tym okresie władzę zdobywały SLD albo PSL. To nie miało znaczenia, bo politycy tych partii realizowali politykę solidarnościowego hegemona, może nawet lepiej - bo byli sprawniejsi organizacyjnie. Taki rodzaj panowania to nic w historii Polski nadzwyczajnego. Jeszcze pod koniec XIX wieku takim hegemonem stała się endecja, Roman Dmowski budował ją w kontrze do mesjanizmu, Powstania Styczniowego i wspomnień o szlacheckich dworkach. Narodowa Demokracja przegrała swój bój o dusze Polaka z piłsudczykami. Oni w 1926 roku wzięli władzę, a potem już wiedzieli co z nią zrobić. M.in. powymieniali dyrektorów szkół średnich i zmienili program nauczania. A poza tym, wkodowali w narodową pamięć, że "cud nad Wisłą" to zasługa manewru Piłsudskiego, że niepodległość to legiony... Zaś po śmierci Marszałka sypali kopiec Piłsudskiego, ustanowili narodowe święto w rocznicę jego przyjazdu do Warszawy... Jeszcze w sierpniu 1939 roku ta formacja biła rekordy popularności w społeczeństwie. A miesiąc później miała swój pogrzeb, kiedy Edward Rydz-Śmigły i Ignacy Mościcki uciekali z Polski szosą zaleszczycką. Hegemonia PZPR - zaczynała się mało ciekawie, od prostego, siłowego zdobycia władzy, ale później były okresy, w których ta partia miała wielki wpływ na polskie dusze. Jak ktoś nie wierzy, niech popatrzy na zdjęcia z października 1956, czy też z pierwszej połowy lat 70. Ziemie Odzyskane, awans społeczny, 1000 szkół na tysiąclecie, "oby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej", 300 tys. mieszkań rocznie... To były komunikaty, które miały siłę rażenia. Pytanie tylko, kiedy formacja PZPR-owska umarła? Czy w sierpniu 1980 roku, czy w czerwcu 1989, czy też później, w roku 2005, gdy SLD oddał władzę, a Włodzimierz Cimoszewicz wycofał się z wyborów prezydenckich... Ja stawiam na lato i jesień 1989 roku, kiedy w ręce ludzi "Solidarności" przeszła nie tylko władza, ale i powszechne przekonanie, że historia jest po ich stronie, że to oni są Polską. Wydawało się, że tak będzie przez lata, bo przecież nie było siły, która by tę kulturową hegemonię "Solidarności", czy też post-Solidarności, mogła nadwyrężyć. I proszę - taką siłą jest dziś PiS. Początkowo mogło się wydawać, że partia ta będzie próbowała prezentować się jako polityczna córka "Solidarności", jej spadkobierczyni. Tylko, że trudno byłoby to jej czynić, skoro 90 proc. liderów tamtego związku, to przeciwnicy Kaczyńskiego. Nie tylko Wałęsa, ale i Mazowiecki, Kuroń, Geremek, Borusewicz, Frasyniuk, Bujak, Modzelewski, Rulewski... Więc ten deficyt solidarnościowych liderów PiS obchodzi bokiem. Zwróćmy uwagę na przekaz Kaczyńskiego. "Solidarność" jest tylko jednym z epizodów jego opowieści. Czymś na równi z Bitwą Warszawską, Armią Krajową, Żołnierzami Wyklętymi. I czymś mniej ważnym niż Smoleńsk 2010. Czy też zmagania PiS z PO. Mit Stoczni Gdańskiej w Sierpniu 1980, został zastąpiony mitem lotu do Katynia. Mitem Polski wciąż zdradzanej. Ale, żeby wkodować to w umysły Polaków na następne lata, historię tamtej "Solidarności" , z lat 1980-89, trzeba zdeprecjonować. Dlatego Kaczyński tak bardzo chce zohydzić Wałęsę, chce go pogrzebać za życia, przerobić na agenta SB, i to do roku 2017. To nie jest tylko zemsta za minione krzywdy, czy element rozgrywki z PO. To jest otwarcie nowego rozdziału, element budowy nowej formacji. Zresztą, bardzo atrakcyjny dla obecnych liderów i działaczy PiS-u, których w sierpniu 1980 w ogóle nie było. A dziś, uderzenie w Wałęsę, w jego ówczesnych doradców, opowieść, że zdradzili, pozwala im wyjść z cienia. Jarosław (13 grudnia spałem do południa) Kaczyński nie musi już mieć kompleksów, że nie był internowany, prokurator Piotrowicz nie musi już tłumaczyć się z dawnych czasów, dziennikarze PiS-owskich mediów nie muszą już ustępować miejsca tym od Stefana Bratkowskiego. Wojna z Wałęsą ma więc sens. Podobnie jak okrzyki, że Lech Kaczyński był co prawda w Magdalence, ale wódki nie pił... Tak na naszych oczach tworzona jest nowa historia. W służbie władzy, która wierzy, że rządzić będzie do końca świata, choć żadnej władzy to się jeszcze nie zdarzyło.