Po nieudanym zamachu na Donalda Trumpa amerykańska polityka nie ostygnie. Podobnie jak w polskiej polityce, nic nie zmieniło się po zabójstwie Pawła Adamowicza, mimo uspokajających zaklęć i wezwań do opamiętania się. Zresztą Polska pod względem zatracania się w emocjach coraz bardziej upodobania się do rozwibrowanego świata zachodniego, gdzie słowo zbyt często staje się rzeczą, jak w przypadku tragedii w Pensylwanii. To droga ku zatraceniu poza świat symboli, tradycji i kultury. Osuwanie się w barbarzyństwo. Świat nienawiści Żyjemy w czasach, w których spór publiczny nie rozgrywa się już jedynie w retorycznych grach, nie jest osadzony w cywilizowanych ramach, lecz przeniósł się do świata realnych afektów, zwłaszcza nienawiści. A także realnego cynizmu i kłamstwa. Zresztą Trump stał się ofiarą - szczęśliwie nie śmiertelną - stylu politycznego, którego zarazem jest akuszerem i beneficjentem. Jedną z odsłon totalnej polaryzacji, w której nie ma już miejsca na żadną sublimację, był przecież atak na Kapitol, a pogarda dla elit, zasad, staromodnych wartości od dawna jest wiodącą narracją jego kampanii politycznych. Dotyczy to każdego populisty, a w zasadzie każdego polityka, który chce coś dziś znaczyć, ponieważ zmieniły się reguły gry. To dlatego słynne już zdjęcie Trumpa z podniesioną pięścią, wykonane tuż po ataku, będzie bezwzględnie używane w kampanii, podobnie jak rozliczanie służb specjalnych czasów Joe Bidena. Nie będzie ani złagodzenia retoryki, ani długofalowej zmiany stylu, choć nie da się dziś przewidzieć, na ile pomoże to Trumpowi w elekcji. Być może będzie mógł liczyć jedynie na mobilizację swoich wyborców, ale niekoniecznie pozyska tych wahających się, którzy nie wierzą w mocne wrażenia. Atak na Trumpa przydarzył się w epicentrum amerykańskiej debaty o tym, czy Biden udźwignie trudy kampanii i na ile jego pogarszająca się forma zaszkodzi demokratom. Mało kto jednak zauważa, że Trump gubi się tak samo, jak Biden. Dodatkowo jest skrajny, nieprzewidywalny, populistyczny i skompromitowany w oczach wyborców demokratycznych. Merytorycznie przegrał debatę z obecnym prezydentem, bo ma do zaoferowania jedynie transakcje, kapitulacje i miraże prostych rozwiązań. A jednak nikt z jego obozu go nie wyśmiewa i nie wzywa do rezygnacji. A po zamachu dodatkowo zyskał status nietykalnego bohatera silnej Ameryki. Więcej niż słabość Tymczasem demokraci tak się boją Trumpa, a szczególnie samych siebie, że przestali wierzyć w lojalność, własną sprawczość, siłę oraz rację moralną. Zamiast skupiać się na przeciwniku, atakują samych siebie. Zamiast pokazywać Trumpa w jaskrawym świetle, wyświetlać merytorycznie jego przewiny, tłumaczyć, jakie ma plany wobec NATO czy sprawy ukraińskiej, marzą o rezygnacji Bidena (którego, nawiasem mówiąc, nie stać na autorefleksję, by zrobić miejsce komuś innemu). Zamiast strategię polityczną (włącznie z debatą o rezygnacji Bidena) ustalać za zamkniętymi drzwiami i dopiero później twardo ogłaszać ją światu, wylewają w swoich mediach żale, trwogi, histerie, pouczenia, odezwy, wątpliwości etc. To coś więcej niż słabość. Jeśli ktoś pyta, dlaczego liberalne centrum czy szerzej liberalna demokracja przeżywa dziś kryzys, dlaczego Zachód się chwieje pod naporem populistycznych skrajności, dlaczego skrajna lewica i skrajna prawica uwodzą niepewnych jutra wyborców - to dlatego, że mainstreamowe elity przestały rozumieć swoją rolę, są kunktatorskie, przerażone, a przede wszystkim uległe wobec rozmaitych szantaży. Prawica szantażuje je populizmem i rygoryzmem moralnym, lewica politpoprawnością i nowym purytanizmem. A obie pokonują bezczelnością. Wiemy, co będzie Po przegranym głosowaniu w sprawie depenalizacji aborcji można pokusić się o refleksję, że Polska podąża podobnym kursem. Niezdolność polskich elit do szukania kompromisów w ważnych sprawach społecznych, prawicowo-lewicowe szantaże "skrajnych rozwiązań", tchórzostwo liberalnego centrum, infantylizacja życia medialno-politycznego, kwestionowanie przez prawicę porządku prawnego i państwa, kapryśność demokratycznego suwerena, który zmienia zdanie po każdym nieudanym głosowaniu, nieumiejętność wzajemnego szanowania się przez postępowców i konserwatystów - wszystko to sprawia, że wojna hybrydowa Putina przestaje mieć sens. Jej cel - chaos i niemoc - został samoistnie wypracowany przez elity polityczne Zachodu, przy wielkim udziale autokratów nowego typu, którzy zdewastowali umowę społeczną. I demokratów bojących się własnego cienia, którzy stracili własny język i pomysły. Powiada się, że ludzkość znudziła się sama sobą i potrzebuje wstrząsu. Jak śpiewał nieodżałowany Jacek Kaczmarski, "pamiętamy, co było, więc wiemy, co będzie". Przemysław Szubartowicz